fot. a-league.com.au
Udostępnij:

Pięć rzeczy, które wiemy po trzeciej kolejce A-League

Działo się w tej kolejce, oj działo. Zwycięstwa w ostatnich sekundach, piękne bramki, niespodzianki... jest o czym opowiadać, ale co tak naprawdę powinno zostać nam w pamięci po tej serii gier?

1. Gdy Melbourne City gra z Perth Glory to na boisku dzieją się cuda.

Zaczęło się dosyć spokojnie, bo od ewidentnie wyćwiczonego wykonania rzutu wolnego przez Perth Glory, po którym gola strzelił Andy Keogh. Potem w polu karnym przyjezdnych runął Bruno Fornaroli, a arbiter wskazał na wapno. Urugwajczyk zamienił jedenastkę na wyrównanie no i... się zaczęło. Goście mieli bardzo dużo pretensji do pracy trójki sędziowskiej, a najwięcej do powiedzenia prowadzącym to spotkanie miał trener Perth, Kenny Lowe. Co więcej, tuż po gwizdku sędziego doszło do przepychanek między zawodnikami obu zespołów. Żeby tego było mało po wznowieniu gry, Glory... zdobywali tylko... dziwne bramki. Najpierw Keogh z bliska główką uderzył wprost w Bouzanisa, a ten zamiast odbić strzał, próbował je łapać. Jak to się skończyło? Futbolówka wymknęła się bramkarzowi z rąk i wpadła do siatki. City próbowało wyrównać, ale próbę Fornaroliego, z linii bramkowej na słupek sparował... jeden z obrońców w fioletowych strojach. Ostatecznie trzy punkty pojechały do Perth, ponieważ Melbourne miało w swoim składzie duet: Rose - Bouzanis. W końcówce spotkania, najpierw skiksował ten pierwszy, by po chwili naprawić swój błąd, nie wiedząc o tym, iż ten drugi wyszedł z bramki, aby mu pomóc. Efekt? Piłkę przejął Keogh i ładnym lobem skompletował hattricka. A przecież to jest dopiero pierwsze starcie tych zespołów w tym sezonie... Melbourne City - Perth Glory 2:3

2. W A-League (z obramowaniem bramki) walczy się do samego końca.

Adelaide - Victory oraz Wellington - Sydney FC. Niby dwa spokojne mecze, w których goście na spokojnie powinni zdobyć trzy punkty., o jakże można było się tym razem pomylić. Na drodze zarówno aktualnych Mistrzów Australii oraz zespołu z Nowej Zelandii stanęło jednak... obramowanie bramek rywali. United w samej końcówce ustrzelili 3 słupki, natomiast Phoenix przy dwóch nieuznanych golach (pierwsza słusznie, druga niekoniecznie) dosłownie trafili w bramkę raz. Jak mówi piłkarski klasyk: niewykorzystane okazje się mszczą i tak też było tym razem. Zarówno Adelaide, jak i Wellington straciły po punkcie za remisowe wyniki po golach... w doliczonym czasie gry. Tak na marginesie pięknego gola zdobył Tarek Elrich.  Adelaide United - Melbourne Victory 1:2, Wellington Phoenix - Sydney FC 0:1.

3. Sydney FC idą na mistrza...

Nieważne z kim grają, jak im idzie, kto aktualnie przebywa na boisku, jedno jest jednak aktualnie pewne. Sydney FC zdobędą trzy punkty, całkiem możliwe, że nawet z czystym kontem. Ta drużyna gra aktualnie o poziom wyżej niż reszta stawki ligowej. Holosko, Bobo, Carney, Brosque - ci ludzie sprawiają, że defensywy rywali muszą spodziewać się ataku dosłownie z każdej strony boiska. Jeśli dołożymy do tego młodziutkiego O'Neila, który strzela z rzutów wolnych oraz nieźle dysponowany blok defensywny to wyjdzie nam zespół mierzący ewidentnie w tytuł. Po trzech meczach podopieczni trenera Arnolda mają na swoim koncie komplet punktów z 9 strzelonymi bramkami oraz zerem po stronie strat. To chyba mówi samo za siebie, prawda? I nie zmieni tego nawet wyszarpane dzisiaj rano zwycięstwo w Nowej Zelandii. Wellington Phoenix - Sydney FC 0:1

4. ... a Western Sydney do psychologa.

Prowadzisz do przerwy w meczu na własnym stadionie 2:0. Drugą bramką dobijasz rywala tuż przed zejściem do szatni, a by tego było mało dosłownie kilka minut po wznowieniu gry ponownie meldujesz się w polu karnym rywali, ażeby postraszyć zdobyciem trzeciego gola. Wtedy jednak coś przestawia się w twojej głowie i... oddajesz pole przeciwnikom. Dla kogoś brzmi to znajomo? Dla piłkarzy Western Sydney Wanderers na pewno. WSW dosłownie zgłupieli dzisiaj na Spotless Stadium, a najbardziej dotknęło to ich bramkarza Andrew Redmayne'a. Chłop najpierw (84') pomylił się przy wyjściu z bramki do rzutu wolnego, przez co obrońca Jets, Nigel Boogard zdobył gola kontaktowego, a pięć minut później wpierw niepotrzebnie sfaulował Noordstanda (88'), by następnie... przepuścić przez ręce niegroźny strzał z wolnego, Andrew Hoolego. Tu jest ewidentnie potrzebna jakaś wizyta u specjalisty, ponieważ jak wytłumaczyć fakt, że zespół trenera Popović'a praktycznie bez walki zostaje zdemolowany w derbach, aby tydzień później do ostatniej chwili gryźć trawę w Adelaidzie, a następnie dać sobie wbić dwie bramki w odstępie 300 sekund na własnym obiekcie. Za duże wahania formy moi panowie... za duże... Western Sydney Wanderers - Newcastle Jets 2:2

5. Mariners to dwie różne drużyny: atak i obrona.

Central Coast ponownie udowodnili, że nawet jeśli z przodu grają dobre spotkanie to i tak ktoś z tyłu postara się, aby drużyna przeciwna strzeliła gola. Tym razem był to duet: Jacques Faty - Paulo Izzo. Podopieczni Paula Okona stwarzali wiele zagrożenia pod polem karnym Brisbane Roar, jednak dość pechowo w starciach m.in. z Roy'em O'Donovan'em górą zawsze był goalkeeper przyjezdnych, Michael Theo. I naprawdę, Marynarzom tym razem zdecydowanie należał się punkt, jednak jeśli popełnia się takie błędy z tyłu, jak zbyt krótkie podanie, czy wykop piłki wprost w piłkarza zespołu rywali to niestety w pewnym momencie gol dla tych drugich musi paść. W pierwszej połowie zdobył go Thomas Kristensen, po złej decyzji Paulo Izzo. Dzięki jego trafieniu, CCM nadal śrubują niechlubny rekord spotkań bez czystego konta. Aktualnie składają się na niego 32 kolejne mecze. Central Coast Mariners - Brisbane Roar 0:1

 


Avatar
Data publikacji: 23 października 2016, 12:34
Zobacz również

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.