“Odpadają nawet najwytrwalsi” – Mirosław Myśliński

Nie rozumiem, po co będzie teraz budowany nowy stadion na Widzewie, skoro przyszłość tego zespołu nie wygląda zbyt obiecująco. Marka klubu została zupełnie rozmieniona na drobne – przyznaje Mirosław Myśliński, były zawodnik Widzewa.

 

 

 

Oglądanie meczów byłego klubu musi być dla pana traumatycznym przeżyciem…

Prawdę mówiąc, od trzech lat nie oglądałem ani jednego meczu Widzewa. Nawet relacji pomeczowych już nie czytam. Wystarczy mi, że czasami się z kimś spotkam i powymieniam luźne wnioski na temat tego, co się dzieje. Nie da się ukryć, że koledzy i klienci mojego lokalu bardziej się tym interesują niż ja. Codziennie pracuję po dwanaście godzin i nie mam po prostu ochoty oraz nerwów na oglądanie tej żenady. Jeżeli już mam chwilę, wolę włączyć sobie relację z ligi hiszpańskiej czy angielskiej… To, co dzieje się obecnie z Widzewem, jest tak żenujące, że staram się nie zaprzątać sobie tym głowy.

Realnie patrząc, widzi pan jeszcze jakiś ratunek dla Widzewa?

Mam znajomych, którzy chodzą na Widzew od lat na każdy mecz. Ale takich osób jest coraz mniej, bo nawet najwytrwalsi nie są w stanie już dłużej tego oglądać. A ci, którzy mimo wszystko dalej chodzą, cały czas zastanawiają się: po co? Widzew tak skutecznie wygania wszystkich ze stadionu, że niedługo będzie grał już przy zupełnie pustych trybunach. Jeszcze trochę i nikt nie pojawi się widowni. Nie pomoże nawet miłość do barw klubowych i ogromny sentyment do tego klubu. Niedawno dostałem zaproszenie na uroczyste pożegnanie starego stadionu i myślę, że era Widzewa skończy się wraz ze zburzeniem tego obiektu. Naprawdę nie wiem, po co komu ten nowy stadion na 18 tysięcy miejsc, skoro nie będzie drużyny. No chyba że znajdą się ludzie, którzy jakimś cudem dadzą radę odbudować ten klub…

Poprzez tworzenie wszystkiego od zera?

Wydaje się, że pójście drogą Pogoni jest najlepszym rozwiązaniem. W Szczecinie klub był w stanie całkowitego upadku, a mimo to udało się go zbudować od nowa. Tyle że Szczecin to nie jest Łódź. Tutaj nie ma takiej pomocy ze strony miasta, ani z żadnej innej strony. Łódź nie jest bogatym miastem i nie ma ludzi, którzy chcieliby zainwestować własne środki. Wiadomo, jakie są u nas futbolowe realia – żeby zdecydować się na inwestycję w klub, trzeba być filantropem. A w takie coś nikt nie chce się bawić. Nie dziwię się też Sylwestrowi Cackowi, który co mecz jest wyzywany od najgorszych przez kibiców. Każdy zniechęciłby się w takim przypadku. Choć sam sobie właściciel klubu w dużym stopniu zasłużył na takie traktowanie. Przez wiele lat prowadził tak żenującą politykę, że aż głupio mówić. Co roku była mowa o wzmacnianiu drużyny, a tymczasem sprzedawano kogo się tylko dało i gdzie tylko się dało. Na miejsce odchodzących zawodników trafiały „ogórki”, przywożone przez menedżerów. Nikt jeszcze nie widział chłopaka w akcji, a już podpisywano z nim kontrakt.

Niektórzy żartują przez łzy, że wkrótce zawodników do kadry meczowej trzeba będzie szukać wśród przechodniów koło stadionu…

Aby kiedyś grać w tym klubie, trzeba było bardzo mocno chcieć i mieć do tego duże umiejętności. Pieniądze nie były wcale najważniejsze, bo pod tym względem też chwilami było cienko. Nie mieliśmy żadnych menedżerów, przychodził Andrzej Grajewski i pytał: „chłopaki, nie ma kokosów, czy chcecie zostać za taką i taką kasę?”. Czyli tak naprawdę żadną. Bo pensje mieliśmy takie, że jeżeli nie wygrywaliśmy, to ciężko było przeżyć od pierwszego do pierwszego. Ale grało się dla tego klubu i nikt nie chciał stąd odchodzić. Teraz ktoś kopnie prosto piłkę dwa razy i menedżer już go zwija do innego klubu. A na wychowanków nie ma co liczyć, bo szkolenie młodzieży w Widzewie jest zerowe.

W przyszłym roku Widzew będzie grał poza Łodzią. To przymusowe wygnanie też chyba zbytnio nie pomoże zespołowi?

Myślę, że dla obecnych piłkarzy to żadna różnica, bo oni zarówno u siebie, jak i na wyjeździe dostają ostatnio w łeb. A w Piotrkowie może nawet będzie im się paradoksalnie lepiej grało, bo nie będą czuli takiej presji. Komu bowiem z kibiców będzie chciało się jeździć z Łodzi, aby to oglądać? Na razie trzeba jednak myśleć o tym, co będzie zimą, a nie zanosi się, aby ktokolwiek chciał przyjść do Widzewa. Bo niby kto miałby stać za ewentualnymi transferami? No chyba że Andrzej Grajewski, który podobno zaczyna się znowu kręcić koło Widzewa, zwiezie z Niemiec jakąś swoją bandę i weźmie stery w swoje ręce. Ja byłbym nawet za takim wariantem, bo pamiętam, że „Grajek” był o tyle w porządku, że kiedy nie było pieniędzy, mówił nam o tym wprost. Słyszeliśmy, że „nie ma na razie kasy, ale musimy to jakoś pociągnąć”. I ciągnęliśmy. A teraz po prostu nie będzie komu tego ciągnąć, bo drużyna jest kompletnie rozbita psychicznie. Wystarczy jeden stracony gol i jest już po Widzewie. Ale o czym tu w ogóle rozmawiać, jeśli przez cały mecz oddaje się jeden strzał w kierunku bramki rywali?

W najbliższej kolejce widzewiaków czeka wyjazd do Głogowa, gdzie – jak wynika z kursów firmy bukmacherskiej Fortuna – bynajmniej nie będą faworytem…

No cóż, już nawet nic z szyldu nie zostało. Kiedyś to rywale chociaż samego szyldu się bali. Nawet jak byliśmy w słabszej formie, to już samą nazwą mogliśmy trochę nadrobić i postraszyć przeciwnika. A teraz marka klubu została tak rozmieniona na drobne, że aż żal mówić. Zespół jeździ grać o punkty w miejscach, gdzie kiedyś my jeździliśmy wyłącznie na posezonowe chałtury. I, co gorsza, dostaje tam boleśnie w cztery litery. Smutne to jest, ale niestety bardzo prawdziwe…

Co może pan powiedzieć o pracy Rafała Pawlaka?

Nie chcę się wypowiadać, bo dziwię się, że ten chłopak w ogóle się podjął tej roboty. Dla mnie powody tej decyzji są doprawdy niezrozumiałe. Może jest tak zdesperowany, bo wie, że albo będzie pracował w Widzewie, albo wcale? Rafał chwycił się Widzewa jak tonący brzytwy i pewnie liczył, że jakimś cudem chłopcy z drużyny pozbierają się do kupy i zaczną grać o 180 stopni lepiej niż to miało miejsce na początku rozgrywek. Ale dla mnie jest to w tej chwili niemożliwe, bo z tego, co mi mówią koledzy – a trochę się przecież na futbolu znają – w Widzewie jest obecnie raptem dwóch-trzech zawodników, którzy mają przyzwoite umiejętności. Reszta do niczego się nie nadaje. Albo inaczej – nadaje się tylko do tego, aby czym prędzej odesłać ich do niższych klas.

Pan też przeżył kiedyś z Widzewem spadek…

Faktycznie, miałem nieprzyjemność przeżyć degradację z ówczesnej pierwszej ligi do drugiej, ale wówczas prezes nikogo nie sprzedał. Mało tego, jeszcze się wzmocniliśmy i już za rok byliśmy znów w elicie. A po kolejnym sezonie graliśmy w europejskich pucharach… Podobną drogą szły też kiedyś inne zespoły, jak choćby Ruch Chorzów czy Zawisza Bydgoszcz. Ale w Widzewie nikt obecnie nie wyciąga wniosków z przeszłości. Sprzedali, co mogli, i myśleli, że tymi dzieciakami zawojują ligę. Tak to jednak nie działa. Wiem po sobie, że przestawienie się z występów na najwyższym poziomie na szczebel niżej jest bardzo trudne, bo gra jest bardziej chaotyczna.

 

Źródło: FourFourTwo


x