“Liczą się umiejętności, a nie miejsce gry” – Mirosław Jabłoński

Legioniści w ekstraklasie nie zachwycają, ale robią to, co do nich należy i są liderami. W środę z Metalistem Charków zagrają podwójnie zmobilizowani, bo wiedzą, że dzięki kolejnej wygranej będą już jedną nogą w fazie pucharowej Ligi Europy – mówi Mirosław Jabłoński, wychowanek Legii i były trener tego klubu, a obecnie szkoleniowiec pierwszoligowego Stomilu Olsztyn.

 

 

Po raz kolejny Legia w tym sezonie w europejskich pucharach zagra na boisku, które nie jest nominalnym stadionem rywala. To będzie dodatkowa przewaga warszawskiego zespołu?

Przeniesienie meczu z Charkowa do Kijowa na pewno jest korzystne dla Legii pod względem logistycznym. Krótsza, mniej męcząca, podróż i bezpieczniejsze warunki na miejscu bez wątpienia stanowią spory plus. Poza tym, Metalist na stadionie Dynama w Kijowie nie będzie mógł liczyć na doping tylu kibiców co w Charkowie. A pełen stadion fanów zawsze jest dodatkowym atutem zespołu gospodarzy. Przede wszystkim jednak o wyniku zadecydują umiejętności zawodników. A Metalist obecnie w niczym nie przypomina drużyny sprzed roku czy dwóch, która aspirowała nawet do mistrzostwa kraju. W Charkowie miały być duże pieniądze i ekipa, która nawiąże regularną rywalizację z Szachtarem Donieck i Dynamem Kijów. Tymczasem wygląda, że wszystko tam się trochę posypało. Obecna sytuacja na Ukrainie przyczyniła się do tego, że Metalist jest aktualnie przeciętnym zespołem, co potwierdza zresztą tabela tamtejszej ekstraklasy.

No właśnie. Metalist, który z ośmiu ostatnich rozegranych spotkań wygrał tylko jedno, przystąpi do meczu z przysłowiowym nożem na gardle. Tylko wygrana przedłuża Ukraińcom nadzieje na wyjście z grupy…

Nie ulega wątpliwości, że gospodarze wybiegną na murawę z myślą o zgarnięciu kompletu punktów. Legia jest jednak w stanie wygrać ten mecz. Przypuszczam, że legioniści zaczną ostrożnie i zobaczą, jak dysponowany wyjdzie zespół z Charkowa. Ale coś jest w tym, że Legia potrafi wykorzystać zmęczenie przeciwnika i dużo bramek zdobywa w końcowych fragmentach meczów. To duży atut mistrzów Polski w ostatnim czasie.

Według firmy bukmacherskiej Fortuna, szanse Legii i Metalista na zwycięstwo są bardzo wyrównane. Jaki pan przewiduje wynik środowego spotkania?

Nie spodziewam się wysokiego wyniku, bo Legia w pucharach – nie licząc spotkania z Celtikiem – za dużo goli nie strzela. Typuję minimalne zwycięstwo polskiego zespołu: 2:1 lub 1:0. W najgorszym razie skończy się remisem 1:1.

Przed wyprawą na Ukrainę trenera Henninga Berga musi cieszyć, że w lidze jego podopiecznym wreszcie udało się zagrać na zero z tyłu, a Dusan Kuciak w piątkowym spotkaniu z Lechią wiele razy interweniował w starym, dobrym stylu…

Uważam, że forma Dusana nie była słabsza, a po prostu brakowało mu koncentracji w niektórych meczach ligowych. W pucharach nikogo nie trzeba dodatkowo motywować, a już z pewnością nie legionistów w obecnej sytuacji. Oni doskonale zdają sobie sprawę, że po ewentualnym zwycięstwie na Ukrainie awans do fazy pucharowej Ligi Europy będzie już bardzo, bardzo blisko.

Tyle że Legia w Kijowie zagra bez pauzującego za kartki Michała Żyro. Prawdopodobnie nie wystąpią też kontuzjowani: Miroslav Radović i Tomasz Brzyski.

Legia ma szeroką kadrę i powinna sobie poradzić z zastąpieniem wspomnianych zawodników. Zapewne najbardziej odczuwalny może okazać się brak Miro Radovicia, który jako napastnik był już świetnie zgrany z partnerami. Z nowym atakującym, czyli prawdopodobnie Orlando Sa, ich współpraca będzie trudniejsza z racji mniejszej liczby minut spędzonych wspólnie na boisku. Ale trener Berg na pewno był już wcześniej przygotowany na taką okoliczność i trenował ten wariant na zajęciach.

Optymizmem na pewno nie powiało jednak w meczu trzecioligowych rezerw Legii. Mimo występu kilku piłkarzy z pierwszej drużyny, Legia przegrała 0:3 z Lechią Tomaszów Mazowiecki, która przed tą kolejką zajmowała ostatnie miejsce.

Na pewno ten fakt może niepokoić. Coś w tym jest, że zawodnicy schodząc do rezerw, chcą wygrywać mecze samymi umiejętnościami. A tu trzeba jeszcze trochę powalczyć o ten korzystny wynik. Do tego dochodzi kwestia należytej współpracy między formacjami. A często w przypadku zawodników z pierwszej drużyny, którzy wspomagają ekipę rezerw, nie ma należytego współdziałania z kolegami na stałe grającymi w drugim zespole. Osobiście nie robiłbym tragedii z tej ostatniej przegranej, bo jakby nie patrzeć zawodnicy pierwszej drużyny dobrze spisują się w ekstraklasie i to jest najważniejsze. Choć trzeba zwrócić im uwagę, że każdy mecz, w którym grają, jest ważny – czy to w krajowej elicie, czy na trzecioligowym froncie. Jeśli zostali wysłani na mecz rezerw, to sztab szkoleniowy miał w tym jakiś konkretny cel. I w tym wypadku nie była to żadna kara, a po prostu podtrzymanie formy. Ligi nie wygra bowiem kilku zawodników, a cały czas gotowa do grania na wysokim poziomie co najmniej 20-osobowa kadra. W żadnym razie piłkarzom nie wolno wybierać sobie, gdzie zagrają na sto procent możliwości, a gdzie odpuszczą i dadzą z siebie tylko 50 procent.

Spodziewał się pan, że po 12 kolejkach najmocniej po piętach w ekstraklasie będą deptać Legii zawodnicy Śląska Wrocław i Jagiellonii Białystok?

Postawa Śląska nie jest dla mnie żadnym zaskoczeniem, bo we Wrocławiu mają teraz naprawdę dobry zespół. Natomiast w przypadku Jagi widać, że jej piłkarze z każdą kolejką rozumieją się coraz lepiej, a trener potrafi optymalnie wykorzystać atuty podopiecznych. Jagiellonia gra w tej chwili ciekawą piłkę, do przodu, bez kalkulacji, a miejsce w tabeli jest nagrodą za taką właśnie ofensywną postawę. Od minionego weekendu za Jagą przemawia jeszcze jeden atut w postaci nowego stadionu, dzięki któremu spotkania może śledzić z trybun ponad 20 tysięcy widzów. Taki obiekt zachęca do przyjścia na mecz, a przy wysokiej frekwencji atmosfera wielkiego piłkarskiego wydarzenia od razu przekłada się na lepszą grę piłkarzy. Przy światłach, mając tłumy fanów za plecami, aż chce się grać.
A gra Legii, patrząc przekrojowo od początku sezonu, podoba się panu?
Średnio. Legioniści wygrywają mecze, ale ich gra nie jest porywająca. W ich poczynaniach rzuca się w oczy duża większa dyscyplina niż kiedyś, lecz o zwycięstwach przesądzają głównie umiejętności poszczególnych zawodników. Legia gra z dużym wyrachowaniem i jej styl nie jest tak efektowny jak choćby wspomnianej Jagiellonii. Ale w lidze chodzi o to, żeby zdobywać punkty, a to się obrońcom tytułu udaje bez zarzutu. A kiedy zawodnicy się sprężą, ich gra wygląda zdecydowanie lepiej, bardziej widowiskowo.

Czy mimo zaangażowania w europejskie puchary uda się Legii skończyć rundę jesienną na pierwszym miejscu w tabeli?

Legia ma tak szeroką kadrę, że rywale mogą jej tylko pozazdrościć. Kiedy sam byłem trenerem warszawskiego zespołu i też występowaliśmy w europejskich rozgrywkach oraz Pucharze Polski, mieliśmy 14-15 zawodników do gry. I musieliśmy sobie dać radę. Dlatego nie wyobrażam sobie, że Legia teraz nie poradziła sobie, mając w kadrze ponad 20 graczy, z których co najmniej 18 może w każdej chwili pojawić się w wyjściowym składzie i zagrać na przyzwoitym poziomie.

W latach 90. transfery na linii Olsztyn – Warszawa elektryzowały kibiców. Jako trener Stomilu widzi pan w swoim zespole zawodników, którzy mogą wkrótce pójść drogą Tomasza Sokołowskiego czy Sylwestra Czereszewskiego?

Olsztyn to bardzo dobre miejsce do wyławiania piłkarskich talentów, a przy tym ośrodek, gdzie dobrze się później z tą młodzieżą pracuje. Mimo braków w infrastrukturze do pracy z najmłodszymi, nie mogę narzekać na niedobór zdolnych młodzieżowców. A gdyby nie ostatnie kontuzje, w pierwszym składzie grałoby ich jeszcze więcej. Kilku chłopaków może trafić do czołowych klubów w kraju, w tym także do Legii, ale potrzebują na to jeszcze trochę czasu. Oni dopiero wchodzą do pierwszej ligi, więc niech tutaj pograją najpierw ze 2-3 sezony i wtedy, odpowiednio ukształtowani, ruszają dalej na podbój piłkarskiego świata. Skauci, także z Warszawy, regularnie bywają na meczach Stomilu i wiem, że kilka nazwisk już trafiło do ich notesów. Na pewno warto z uwagą przyglądać się rozwojowi takich graczy jak choćby Dawid Szymonowicz, który ma pewne miejsce w składzie nie ze względu na wiek, a prezentowane umiejętności. Jest też Karol Żwir, reprezentant Polski juniorów, który wraca do pełnej dyspozycji po poważnej kontuzji. Ciekawie zapowiada się również Rafał Śledź, który nie może na razie grać z powodu złamanej kości piszczelowej. Oprócz Polaków, Stomil może także pochwalić się utalentowanymi Ukraińcami. Jest Irakli Meschia – bardzo kreatywny środkowy pomocnik, jest Roman Maczułenko – prawy pomocnik, a napastnik Wołodymyr Kowal ma nawet za sobą występy w ukraińskiej młodzieżówce. Poprzednio grał w Sewastopolu i gdyby nie tamtejsza sytuacja polityczna, pewnie nigdy nie trafiłby do nas, bo finansowo nie jesteśmy przecież w stanie konkurować z ukraińskimi klubami. Cała trójka to nie są przypadkowi zawodnicy, a polska pierwsza liga jest dla nich tylko przystankiem aklimatyzacyjnym na drodze ku europejskiej piłce.

 

 

Źródło: FourFourTwo