Stadion Legii Warszawa
fot. Mikołaj Barbanell (Piłkarski Świat)
Udostępnij:

Legio – Jak ty mnie zaimponowałaś w tej chwili

Postanowiliśmy dać wam trochę własnych rozterek. Zaczynam felietony, a pierwszy wrzucam tuż po największym klubowym sukcesie polskiej piłki od 20 lat. Legia pechowo zremisowała z Realem. Dokładnie. PECHOWO! Bo mało brakło, a mielibyśmy sensacyjne zwycięstwo.

Mistrzowie Polski zaimponowali już na Santiago Bernabeu. Choć tam Real zagrał na swoim optymalnym poziomie i spokojnie rozniósł Legię, nasi zawodnicy pokazali się z bardzo dobrej strony, strzelili w końcu bramkę, a mieli również szanse na kolejne.

Mecz w stolicy Polski miał być pod pewnym względem podobny. Choć przy prawie pustych trybunach gracze Jacka Magiery spisali się znakomicie. Mimo iż w Madrycie w niektórych momentach gry można było stwierdzić, że Legia spycha zdobywców Ligi Mistrzów do defensywy, w Warszawie było inaczej.

Zinedine Zidane postanowił na czterech piłkarzy o ultra ofensywnych upodobaniach i to go zgubiło. Choć Real często był przy piłce, wydawało się, że kontrolował przebieg gry i wyszedł na prowadzenie już w pierwszej minucie, to nic wielkiego z tego nie wynikało.

Alvaro Morata kompletnie nie mógł znaleźć sobie miejsca między trio BBC, znów niemrawy był Ronaldo, poza zdobyciem bramki nic nie pokazał Benzema. Mimo wielkich indywidualności legioniści potrafili skutecznie się bronić.

A kilka godzin przed meczem, siedząc w salonie zakładów bukmacherskich przeglądałem ofertę na Ligę Mistrzów. Niestety z postawienia jakiegokolwiek typu na mecz Legia - Real oderwała mnie pewność tego, że "Królewscy" rozgromią warszawian.

Podobnego zdania najwyraźniej byli bukmacherzy, ustalając kursy. Za każdą złotówkę postawioną na wygraną hiszpańskiego przynajmniej czterema bramkami proponowali zaledwie 1,50. Zdecydowałem się więc pominąć to spotkanie i dobrze, bo każdy kto tego nie zrobił dał zapewne bukmacherom ogromny zarobek. Chyba, że ktoś komu do materialisty daleko, postawił remis.

Legia zagrała świetne spotkanie, choć przecież broniła się niesamowicie zaciekle. Do formy z Euro powrócił Michał Pazdinho Pazdan, który nie tylko nie dawał pograć Ronaldo, który po raz kolejny będzie miał zapewne koszmary z udziałem polskiego stopera, ale trzymał w ryzach całą linię defensywną.

Bardzo dobrze spisał się też krytykowany bez przerwy Jakub Rzeźniczak. Zawodnik, który przecież w piłkę grać potrafi, jednak niemiłosiernie opluwany przez wszystkich, wraca do optymalnej dyspozycji sprzed m.in. dwóch lat, tuż po tym jak stery w ekipie "Wojskowych" przejęli Jacek Magiera i Aleksandar Vuković. "Rzeźnik" poczuł zaufanie szkoleniowca i nie boi się podejmować ryzyka.

Jednak na specjalne wyróżnienie zasługują .... wszyscy. Kapitalnie w bramce spisywał się Arkadiusz Malarz, który przy straconych bramkach nie miał żadnych szans, doskonale grali boczni obrońcy, bardzo pewnie mierząc się z najdroższymi piłkarzami świata.

Co prawda niemrawy był Nikolić, a dopiero wejście Prijovica dało mnóstwo możliwości, jednak i Węgra można wpisać na listę pozytywną. Swoje zrobił Guilherme, w końcu nieźle zagrał Thibauly Moulin, jednak pozwolę sobie zwrócić uwagę na trzech zawodników.

Po pierwsze - Michał Kopczyński. Gość, który od kilku lat ledwie wącha ekstraklasowe boiska, dostał od Jacka Magiery prawdziwego kopa, wychodząc w pierwszym składzie przeciwko Mateo Kovacicowi, czy Toniemu Krossowi. A ci wcale go nie przyćmili. Środkowy pomocnik grał bardzo pewnie, nie bał się indywidualnych pojedynków, świetnie kontrolował tempo gry. Kto wie czy to nie największy wygrany wczorajszego spotkania.

Kolejna sprawa - Vadis Odidja-Ofoe. Bluzgi pod jego adresem zaczęły się po drugim słabym meczu. "Eksperci" zarzucali mu nadwagę, przejście do Legii po to by zarobić, kompletny brak chęci itp. Ale Belg stał się prawdziwym liderem. Jego bramka będzie w Polsce zapewne tak samo pamiętana jak gol Jakuba Błaszczykowskiego na Euro 2012 przeciwko Rosji. Jeżeli bramkę Kuby polskie media rozkładały na czynniki pierwsze, co zrobią z trafieniem 27-latka?

No i Miro Radović. Gość, który w ciągu tygodnia z antybohatera powrócił do łask. Nie poszło w Chinach, nie poszło w Serbii, mówiło się, że do Legii wraca jako syn marnotrawny. Ale on najwyraźniej tego tak nie potraktował. Ponownie chciał odbudować zaufanie kibiców i zrobił to już na Santiago Bernabeu. Na Łazienkowskiej jego fantastyczna bramka zdobyta "po wiejsku" to prawdziwy majstersztyk. Ale to przecież nie był jedyny pozytywny akcent w jego wykonaniu.

Trenerzy Realu czytając o nim pewnie stwierdzili "32-latek nie sprawdził się w drugiej lidze chińskiej, nie szło mu w Serbii. No bez jaj, on nie może nam zagrozić". Ale już w Hiszpanii udowodnił jak bardzo mylili się ci, którzy dochodzili do takich wniosków. Jego "pokrętło" w nodze nadal w pełni działa.

A wszystko zmieniło się pod okiem Jacka Magiery i Aleksandara Vukovica. Z reguły wspomina się Polaka, to on pełni główną funkcję, jednak nie można zapominać o Serbie, który w Legii odpowiada głównie za atmosferę. I najwyraźniej robi to wyśmienicie.

Sam Magiera w końcu po latach doczekał się swojej szansy, a Bogusław Leśnodorski, powinien udać się do niego z butelką najlepszego whisky i paczką cygar, pytając czy jest w stanie zapomnieć o tym, że wcześniej robiono wszystko by się go pozbyć. W końcu Legia poszła drogą Barcelony i zamiast ściągać trenerów z "zewnątrz", którzy ze szkoleniem mają tyle wspólnego co reprezentacja Samoa Amerykańskiego z mistrzostwami świata, postawiła na swojego. Sam nie spodziewałem się, że to tak szybko zadziała.


Avatar
Data publikacji: 3 listopada 2016, 19:20
Zobacz również

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.