Każdy trener na wylocie

W polskich klubach utarło się już dawno stwierdzenie, że winny wynikom jest trener i to on jest pierwszy do odstrzału, przy niesatysfakcjonujących wynikach. Najdłużej trwa to z Nenadem Bjelicą, ale Lech ma to do siebie, że nie wpada w jeden poważny kryzys. Ale może tutaj leży problem? Sztuczna presja wywierana na trenerach trochę wiąże im ręce?

Polskich trenerów wylatujących z pracy po kilku nieudanych spotkaniach można liczyć w nieskończoność. Najczęściej to oni są uznawani za winnych porażki, a żaden zarząd nie chce uwierzyć w długofalowe zmiany, tylko na siłę chce w danym momencie wymusić wręcz doskonałe wyniki. Z tego wyłamuje się Lech, wyłamała się już dawno temu Jagiellonia, wyłamuje się Cracovia, miejscami również Legia. Ale większość klubów nadal tkwi w tym marazmie.

Oczywiście często najprostszą drogą jest zwolnienie trenera i często daje to pozytywne efekty, jednak działa przez kilka tygodni, na zasadzie “nowej miotły”. Zawodników nie trzeba motywować, każdy chce pokazać się nowemu szkoleniowcowi z jak najlepszej strony. Jednak po pewnym czasie płomień gaśnie i okazuje się, że zmiana opiekuna nie przyniosła wymiernych korzyści. Wtedy zatrudnia się kolejnego i tak w kółko.

Klub, który pozwoli trenerowi na wprowadzenie własnej filozofii to prawdziwy skarb. Bądźmy szczerzy, większe pojęcie o piłce mają ludzie spędzający przy linii większość swojego czasu, niż ci w gabinetach pod krawatem. Pamiętny sukces Leicester, Claudio Ranieri zbudował właśnie spokojem. Nikt nie mieszał się w jego robotę, on sam również dostosował się do warunków klubu, ściągając tanich zawodników i stworzył kapitalny zespół. Dlaczego było już tak słabo w sezonie, w którym “Lisy” broniły mistrzostwa? Z gwiazd tamtego zespołu odszedł N’Golo Kante, który odstawiał kawał fantastycznej roboty i załatanie dziury po nim było praktycznie niewykonalne. W końcu ludzie zauważyli, że oprócz kapitalnych liczb wykręcanych przez Jamie’go Vardy’ego i Riyada Mahreza, iście mrówczą pracę wykonuje Francuz.

Jednak głównym powodem było pojawienie się presji. W mistrzowskim sezonie żołnierze Ranieriego mieli pełen luz. Kibice oczekiwali głównie utrzymania, a po dobrym rozpoczęciu sezonu, piłkarze mogli zagrać na pełnym luzie, co przyniosło ogromne korzyści. Już jako mistrzowie Anglii wszystkie oczy były zwrócone na nich i gdzieś ta równowaga została zachwiana. Kwasy w szatni, słabsza forma, presja kibiców. Cała ta mieszanka okazała się wybuchowa.

Ale w Polsce niewielu włodarzy miałoby aż tyle cierpliwości. Od dłuższego czasu cechowała się tym Jagiellonia, w której spokój pracy miał Michał Probierz, który zrobił kapitalny wynik z “żółto-czerwonymi”. Z Białegostoku odszedł sam i choć miał udawać się za granicę, skończył w Cracovii, gdzie również wielokrotnie był przez media zwalniany z hukiem, ostatecznie Janusz Filipiak zaufał jego filozofii i powoli zaczyna to procentować. Wielokrotnie bowiem przy Kałuży powtarzano, że Cracovia Probierza to długofalowy projekt.

A Jagiellonia nadal nie ma zamiaru szachować trenerami. Zatrudniła długowiecznego szkoleniowca Chrobrego Głogów, Ireneusza Mamrota, który z góry dostał przede wszystkim spokój. Drużynę miał praktycznie zbudowaną, brakowało więc kilku korekt i teraz Jaga funkcjonuje bardzo dobrze.

Od dawna krytykowany jest Lech Poznań. Gdy pod koniec sierpnia 2016 roku “Kolejorz” poinformował, że stery przejmuje Nenad Bjelica, wydawało się, że w końcu ktoś logicznie pomyślał. Tym bardziej, że po kryzysie za kadencji Jana Urbana, Poznaniacy zaczęli grać bardziej widowiskowo i przede wszystkim skutecznie. Sam Chorwat z kolei szybko przekonał wszystkich do swojej filozofii i w ekspresowym tempie nauczył się języka polskiego, co uważał za swój priorytet. I choć w swoim pierwszym sezonie zdobył zaledwie brązowy medal mistrzostw Polski, nadal mógł liczyć na zaufanie zarządu, co funkcjonuje do dziś, mimo, że Lech gra “w kratkę”.

Ale mimo pojawiających się co kilka tygodni spekulacji o zwolnieniu Bjelicy, 46-latek nigdzie się nie wybiera, a włodarze klubu wierzą, że w końcu jego praca przyniesie sukcesy.

Obecnie jednak pojawiają się już głosy co do Lechii Gdańsk, która od dłuższego czasu nie może pochwalić się trenerem, co do którego nie ma większych wątpliwości. Wydawało się, że dobrze przędzie Piotr Nowak, ostatecznie jednak został dyrektorem sportowym. Niedawno cierpliwość skończyła się do Adama Owena i bądźmy szczerzy. Trudno się dziwić.

Na jego miejsce zatrudniono Piotra Stokowca, którego zwolnienie z Zagłębia Lubin, było jednym z najbardziej szokujących i głosy w środowisku były jasne. Decyzja “Miedziowych” była zbyt pochopna. W końcu to Stokowiec zbudował nowoczesne Zagłębie od I ligi i był to jeden z niewielu zespołów, który grał w miarę równo.

W związku z pozytywną pracą na Dolnym Śląsku 45-latek dostał ofertę z Gdańska. Jednak już po objęciu szatni było widać, że przed nim bardzo trudne zadanie. Mimo ogromnego potencjału kadrowego, Gdańszczanie nie tworzą zespołu i spisują się koszmarnie. Ostatnia klęska z Lechem Poznań tylko to potwierdziła. Przed Stokowcem ogromne wyzwanie i pozostaje kwestia tego ile wytrzyma zarząd. Czy ktoś w końcu dojdzie do wniosku, że to nie w trenerze leży wina?

A właśnie tu leży podstawowy problem. Może to nie w trenerze leży problem. Wiadomo, że jeżeli zespół konsekwentnie przegrywa kolejne spotkania, trzeba podjąć radykalne środki. Często jednak większość decyzji o zmianie szkoleniowca wydaje się nie do końca podparta grą. Tak było przede wszystkim niedawno w Śląsku Wrocław, gdzie po okresie przygotowawczym pogoniony został Jan Urban, a na jego miejsce zatrudniono Tadeusza Pawłowskiego. W jakim więc celu Urban miał przygotowywać zespół do rundy rewanżowej, skoro i tak nie dostał nawet szansy na pokazanie tego, co przygotował przez zimę?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.


x