blank
fot. Evening Standard
Udostępnij:

Hit na remis, zmiany na szczycie i festiwal marnowania karnych – podsumowanie 8. kolejki Premier League

Dwa miesiące sezonu 2020/2021 już za nami. Premier League przez pierwsze tygodnie bardzo pozytywnie zaskakiwała swoich kibiców, jednak powoli nadszedł czas na stabilizację. Po 8. kolejce już mniej więcej jesteśmy w stanie ocenić, kto jest w formie i kto będzie istotnym ogniwem bieżącej kampanii.

Ależ ten czas szybko leci. Dopiero co ekscytowaliśmy się powrotem najciekawszej ligi na świecie, a tymczasem już wchodzimy w drugą przerwę reprezentacyjną. Dla miłośników ligi angielskiej będą to ciężkie dwa tygodnie, lecz zanim zastanowimy się, cóż w tej sytuacji począć, najpierw podsumujmy wydarzenia minionego weekendu.

Giganci dzielą się punktami (Manchester City vs Liverpool)

Ostatnimi czasy, starcia pomiędzy Liverpoolem, a Manchesterem City należą do jednych z najciekawszych na angielskim podwórku. W końcu to one niekiedy decydowały o tym, do kogo powędruje tytuł mistrzowski. Co prawda, w zeszłą niedzielę tak dużej stawki nie było, jednak wątpliwością nie ulegało, że obu zespołom na pewno będzie zależało na zdobyciu kompletu punktów.

Nieco inne wrażenie można było odnieść po gwizdku kończącym to spotkanie. Zakończyło się podziałem punktów, a sam mecz nie należał do widowisk porywających. Na początku meczu niefrasobliwość Walkera wykorzystał Salah, pewnie wykonując „11”. Wyrównał Jesus, a komplet „oczek” swojej ekipie mógł zapewnić Kevin De Bruyne. Mógł, ale tego nie zrobił. Belg fatalnie spudłował z karnego, co z resztą w miniony weekend było zjawiskiem dość powszechnym. Powody do żalu może mieć także Jurgen Klopp. Jego zespół musiał ustąpić na pozycji lidera Leicester, co więcej na stole rehabilitacyjnym do Virgila van Dijka dołączy inny niezwykle ważny defensor – Trent Alexander-Arnold. Pocieszeniem dla kibiców Liverpoolu może być fakt, że młody Anglik zawita tam na stosunkowo niedługo, bowiem około cztery tygodnie.

Bruno ciągnie United w górę (Everton vs Manchester United)

Aktualnie chyba nie ma w Europie drugiego takiego klubu-zagadki, jak Manchester United. Czerwone Diabły jednego wieczora potrafią rozbić półfinalistę ubiegłorocznej Ligi Mistrzów (5:0), by kilka dni później w bardzo słabym stylu przegrywać z Arsenalem (0:1, czy Basaksehirem (1:2). Widocznie podopieczni Ole Gunnara Solskjaera grają dobrze wtedy, gdy dobrze gra ich niekwestionowany lider – Bruno Fernandes.

Portugalczyk zapomniał o kilku słabszych występach i w sobotnie popołudnie dał prawdziwą próbkę swoich możliwości. Najpierw – perfekcyjną główką – wyrównał wynik spotkania, następnie wyprowadził swój zespół na prowadzenie, a pod koniec meczu obsłużył jeszcze Cavaniego. 8. kolejkę zakończył z dorobkiem dwóch goli, asysty, nagrody dla piłkarza meczu i najprawdopodobniej wyróżnienia dla zawodnika kolejki. Można powiedzieć, że Fernandes samodzielnie zajmuje się utrzymywaniem Norwega przy posadzie, bo gdyby nie on, Solskjaer powolutku mógłby się pakować.

Z kolei dość niepokojąco wygląda sytuacja Evertonu. Piłkarze The Toffees przegrali kolejny mecz z rzędu i powoli zacierają fantastyczne wrażenie z samego startu sezonu. Nie wiadomo, czy to kwestia chwilowego braku formy, czy też braku Richarlisona, ale Carlo Ancelotti może mieć lekki ból głowy. Beznadziejnie zagrał James, który zasłużył na miano najgorszego piłkarza tego meczu. Calvert-Lewin starał się, walczył, przepychał z obrońcami, ale zadało się to na niewiele. Właściwie ciężko po tym meczu wyciągnąć jakieś pozytywy z gry Evertonu.

Koniec czystych kont, początek magii Ziyecha (Chelsea vs Sheffield United)

Stało się. Edouard Mendy został pokonany w Premier League. Oznacza to, że Chelsea zakończyła swoją imponującą serię pięciu czystych kont z rzędu. Zadbał o to David McGoldrick, który już na początku spotkania, chytrym strzałem piętą wpakował piłkę do siatki The Blues. Można powiedzieć, że ta akcja tylko podrażniła lwa, bowiem przez resztę spotkania, piłkarze Sheffield nie mieli zbyt wiele okazji, by choćby powąchać pola karnego ekipy Franka Lamparda.

Sygnał do ataku dał Tammy Abraham, a później swoje czary rozpoczął Hakim Ziyech. Marokańczyk zagrywał prawdziwe ciasteczka z prawej strony boiska. Najpierw z jednego z nich skorzystał Ben Chilwell, a kolejne na bramkę zamienił Thiago Silva. Podopiecznych Chrisa Wildera w końcówce meczu dobił jeszcze Timo Werner i już nie było co zbierać. Goście opuścili głowy, smętnie snuli się po boisku, godząc się z kolejną (7!) porażką w tym sezonie. Wyniki The Blades w tym sezonie to mała niespodzianka, bowiem chyba nikt nie spodziewał się, że po tak świetnym sezonie w roli beniaminka, zaliczą taki zjazd. Oby szybko się obudzili, bo jak na razie ich sytuacja wygląda fatalnie.

Wielka Aston Villa nie powiedziała ostatniego słowa (Arsenal vs Aston Villa)

Po zwycięstwach nad Liverpoolem oraz Leicester, piłkarze Villi złapali lekką czkawkę. Najpierw (0:3) w plecy z Leeds, zaś tydzień później nieudana, acz charakterna pogoń za Southampton (3:4). Z zaszczytnej pozycji wicelidera nagle zrobiła się druga dziesiątka, a niektórzy już spekulowali, że tamte wyniki były jedynie dziełem przypadku i to koniec wielkiej Aston Villi. Natomiast piłkarze Deana Smitha nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa.

Watkins x2, samobójczy gol Saki i efektowne (3:0) na The Emirates. Jack Grealish w formie życia, Ross Barkley przypominający sobie jak gra się w piłkę, no i właśnie ten Watkins, który coraz śmielej poczyna sobie w angielskiej elicie. Ofensywa The Villains naprawdę może robić wrażenie, co potwierdza 18 goli strzelonych w lidze. Ów rezultat plasuje ich na świetnym, trzecim miejscu w całej stawce. Jest to o tyle imponujące, że gdy spojrzymy na strzelecki wynik Villi z poprzedniego sezonu, ujrzymy tam 41 goli na przestrzeni całej kampanii. Obecnie, po zaledwie 8. kolejkach w ich bilansie widnieje prawie połowa tego dorobku. Miny w Birmingham kwaśne raczej nie są.

Kontrastowo wręcz wygląda to w czerwonej części północnego Londynu. Krążą plotki, że właśnie gdzieś tam zaginął Aubameyang. Gabończyk po raz pierwszy w swojej przygodzie na Wyspach nie oddał celnego strzału w ciągu 90 minut ligowego spotkania. Co bardziej niepokojące, bramki z gry nie potrafi strzelić już od siedmiu serii gier. Arsenal w ogóle nie kreuje sytuacji, jego kibice już skarżą się na Williana, a całość projektu Artety wygląda po prostu nieciekawie.

Zabójczo skuteczne Crystal Palace, Leeds znowu na kolanach (Crystal Palace vs Leeds)

Leeds to zdecydowanie zespół, który na chwilę obecną w Premier League ogląda się najprzyjemniej. Podopieczni Marcelo Bielsy grają ładnie, otwarcie, szybko, czasem wręcz efektownie. W ich meczach zawsze wiele się dzieje i zawsze padają gole. Nawet w starciu z pragmatycznym i defensywnie usposobionym Palace było ich aż pięć. Bardziej zaskakujące jest to, że to właśnie Orły zdobyły prawie wszystkie.

Strzelanie zaczęło się szybko. Już w początkowej fazie meczu rzut rożny na bramkę zamienił Dann, a dziesięć minut później przecudownym wolnym popisał się Eze. Wyrównał Bamford, gol nie został uznany z kuriozalnych powodów, więc Bamford wyrównał ponownie. Warto zaznaczyć, że przy obu trafieniach asystował Mateusz Klich. Jeszcze przed przerwą niefortunnego samobója wbił Helder Costa, natomiast wynik meczu w drugiej połowie ustalił Jordan Ayew. Gospodarze pierwszy raz w tym roku mogli się pochwalić tak dobrym wynikiem strzeleckim.

Leeds chyba złapało jakąś zadyszkę, przynajmniej tak można wnioskować po ich ostatnich wynikach. Być może to efekt tego słynnego murder ballu Bielsy, a być może kwestia braku szczęścia i chwilowego braku koncentracji. Fortuna bardzo im w tym meczu nie sprzyjała, to trzeba przyznać. W końcu pierwszy gol Bamforda nie został uznany tylko dlatego, że Anglik wyciągnął rękę, aby wskazać Polakowi gdzie chce otrzymać podanie. Przez tak błahy sposób znalazł się na spalonym i akcja spaliła na panewce. Kto wie, jakby się potoczyło to spotkanie, gdyby trafienie zostało uznane? Faktem jest, że utrata aż czterech goli w tym spotkaniu to bardzo srogi wymiar kary, w dodatku niezasłużony.

Bohater kolejki: Bruno Fernandes

Lider Manchesteru United i jeden z niewielu, który pokazuje charakter. Dwa gole, asysta, prosta decyzja.

Antybohater kolejki: Ademola Lookman

Piłkarz Fulham zachował się żenująco podczas wykonywania przez siebie rzutu karnego. Była to ostatnia akcja meczu, prawdopodobnie ostatnie kopnięcie piłki w meczu, a efektywne wykonanie „11” zapewniłoby Fulham jeden punkt w starcie z West Hamem. Lookman zdecydował się na bardzo nieudolną panenkę, którą bez problemu wybronił Łukasz Fabiański. Anglik okazał brak szacunku zarówno Polakowi, jak i całej swojej drużynie.

Bramka kolejki: Eberechi Eze vs Leeds

Eberechi Eze proszę państwa. Rzut wolny po prostu palce lizać.

Mecz kolejki: Crystal Palace vs Leeds (4:1)

Zaskakujący wybór, zaskakujące rozstrzygnięcie, zaskakująca dobra gra gospodarzy. Gole piękne, gole przypadkowe, gole nieuznane. Czekamy na podobne widowiska po przerwie reprezentacyjnej.


Avatar
Data publikacji: 10 listopada 2020, 18:30
Zobacz również

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.