fot.
Udostępnij:

Wywiad z Jakubem Rzeźniczakiem!

Raptem 28 lat na karku, a w dorobku trzy Mistrzostwa Polski i pięć pucharów kraju. To wszystko w Legii, w której rozegrał już ponad 200 gier, a od pewnego czasu zakłada opaskę kapitana. Został też w międzyczasie jednym z głównych ambasadorów marki PUMA w Polsce. Nie miałby jednak tak mocnej pozycji w zespole z Łazienkowskiej, gdyby nie dziesiątki kilometrów przebiegniętych w trakcie meczów, ciężki trening na siłowni czy wreszcie - rygorystyczna dieta. Jakub Rzeźniczak w rozmowie na temat pracy nad swoim organizmem.

Biegasz, bo nie masz wyjścia ze względu na wykonywany zawód. Ale czy czerpiesz z tego jakąś dodatkową frajdę?
Każdy ma inne powody biegania. Jedni muszą, drudzy lubią, ale to ma naprawdę pozytywny wpływ na psychikę. Nie chodzi o samo spalanie tkanki tłuszczowej. Jestem jak najbardziej "za", bo szczerze mówiąc - dziś olewanie tematu własnej kondycji fizycznej to nawet lekki wstyd. I nie chodzi tutaj o sportowców, a ludzi spoza naszego światka. Ostatnio poleciałem Nowym Jorku i wybrałem się na jogging nad rzekę Hudson. Byłem w szoku, jak wielu ludzi tam biega. 40 minut joggingu, a jestem przekonany, że minąłem w tym czasie parę tysięcy ludzi. Cieszę się, że u nas też nastała duża moda. Nawet starzy koledzy z boiska - Tomek Kiełbowicz i Michał Żewłakow - zaczęli robić półmaratony. Po zakończeniu kariery jest czas i miejsce na takie dystanse. Normalnie nie można sobie za bardzo na to pozwolić, choćby ze względu na ryzyko kontuzji.

To jak wygląda u ciebie bieganie w wolnym czasie?
Jeśli mamy dwa dni wolnego, wychodzę sobie zrobić chociaż półgodzinną rundkę. Źle się czuję, kiedy nic nie robię. Teraz choćby w przerwie reprezentacyjnej miałem szansę na dłuższy relaks, ale też chciałem przetestować nowy strój treningowy od PUMY, więc nie mogłem sobie darować chociaż tej małej dawki ćwiczeń. Wychodzę z założenia, że nie męczy to, co poprawia jednocześnie humor.

Jakub Rzeźniczak
Znacznie większe dystanse przebiegasz naturalnie w weekendy, podczas meczów ekstraklasy.
Na Legii mamy zainstalowany specjalny system, który sprawdza ile przebiegliśmy kilometrów i w jakiej intensywności. Ile w sprincie, ile w chodzie, z jaką średnią predkością... To fajne i pomocne statystyki. Z doświadczenia wiem, że te liczby mają przełożenie na wyniki, bo częściej wygrywają zespoły biegające więcej na najwyższej intensywności.

Pamiętasz swój najlepszy rezultat?
Nie przypomnę sobie rywala, ale było spotkanie, w którym przebiegłem ponad 13,5 kilometra. Tyle, że mecz trwał aż 120 minut, bo doszło do dogrywki. Wtedy na dodatek grałem jeszcze na prawej obronie. Z perspektywy czasu jestem w stanie powiedzieć, że występy na tej pozycji kosztowały mnie najwięcej zdrowia. Biega się tam najwięcej i z największą intensywnością. Dla odmiany - największy dystans zwykle przebiegają defensywni pomocnicy. Tyle, że w średnim tempie, a człowiek najbardziej dostaje w kość po szybkich sprintach, gdzie ma tylko chwilę na jakikolwiek odpoczynek. Po chwili znowu biegnie najszybciej jak tylko potrafi.

Piłka zmienia się na tyle, że dziś to bramkarze bez wielkiego wysiłku nabijają po kilka kilometrów, grając na skraju pola karnego i włączając się do akcji.
Widać gołym okiem, że piłka stała się szybsza. Zawodnicy są dużo bardziej wybiegani niż kiedyś i bramkarz dziś nie jest już tylko bramkarzem. To zawodnik inicjujący akcje, rozgrywający od tyłu. Jeśli piłka będzie się zmieniać w taki sposób, za dziesięć lat może doczekamy się golkiperów zdobywających regularnie bramki? Gra na każdej pozycji staje się coraz bardziej wymagająca.

Jakub Rzeźniczak
Więc trzeba się też wzmacniać na siłowni. Tyle, że wziąłeś sobie to kiedyś tak mocno do serca, że przesadzałeś z intensywnością i w konsekwencji łapałeś przeróżne urazy.
Dokładnie. Za dużo działań na własną rękę, za dużo informacji z Internetu i było jak było. Teraz pracuję na siłowni z dwa, trzy razy w tygodniu. Ograniczam się jednak tylko do ćwiczeń na drążku. Robię podciąganie, pompki szwedzkie. Z reguły są to ćwiczenia oparte na ciężarze własnego ciała. Po to, żeby go bardziej nie "rozpychać".

Zrobiłeś ogromny postęp, bo przychodząc do Legii byłeś chucherkiem i ważyłeś około 70 kilogramów.
Dokładnie 69, a teraz 82. Przytyłem zatem 13 kilo, z czego 10 w ciągu jednego roku. To było dosyć sporo i od tej pory zwracałem uwagę na to, co jem. Co prawda nie mieliśmy jeszcze wtedy w naszym klubie dietetyka i znów trzeba było samemu szukać informacji. Przyznam, że byłem dość nadgorliwy w tym elemencie. Chciałem ciągle tylko więcej i więcej, aż w pewnym momencie się zatraciłem. Nie zauważałem, że było tego wszystkiego za dużo. W piłce pewne rzeczy należy rozgraniczać i żeby tej siły było w sam raz. Nadmiar wcale nie pomaga. Ja dodatkowo miałem takie uwarunkowania genetyczne, że po siłowni robię się dosyć szeroki w barach i na to też muszę zwracać uwagę. Jestem coraz starszy, mam już sporo doświadczenia i wiem, czego potrzebuje moje ciało.

A nie potrzebujesz m.in. pszenicy.
To prawda. Paradoksalnie cała sprawa polega na tym, że sam zacząłem kiedyś czytać różne książki na ten temat, czyli o odżywianiu bez pszenicy w jadłospisie. Później, po dokładnych badaniach, okazało się, że też powinienem od niej stronić. Tak samo jak od bananów, co może być dla kogoś zaskakujące, bo kojarzą się one zwykle z dietą sportowca.

Jesteś bardzo aktywny w Internecie, gdzie mnóstwo miejsca poświęcasz właśnie odżywianiu. Nie wyglądasz na człowieka, który miałby z tym jakiekolwiek problemy i przeżywał czasem z tego powodu trudne chwile.
Początek był ciężki, bo człowiek zdał sobie sprawę, że rezygnuje z wielu rzeczy. Wiadomo - można sobie raz na jakiś czas pozwolić na zjedzenie czekolady. Patrzenie jednak na chłopaków, którzy na zgrupowaniu w Hiszpanii zajadali się białym pieczywem... Ciężka sprawa! Człowiek koniec końców jest w stanie przyzwyczaić się do wszystkiego, więc i ja się mogłem oswoić z moim menu. Wiem, że to jedyny słuszny wybór, bo dzięki skrupulatnie wybieranych potrawach czuję się znakomicie.

Co wybierasz najczęściej?
W pierwszej kolejności, tuż po treningu, wybieram makaron bezglutenowy. W dalszej: ryż, ryba, mięso. Jest w czym wybierać, bo mamy wszystko doskonale zorganizowane na miejscu, w klubie. Od jakichś sześciu miesięcy stołujemy się głównie tam i nikt nie ma powodu do narzekania. Poza tym, dość ważna w moim menu jest woda z cytryną. Koniecznie z dodatkiem miodu. Człowiek wypija szklankę w temperaturze pokojowej i tym samym przyśpiesza pracę swojego organizmu, bo pobudza to metabolizm. A takich rzeczy jest naprawdę dużo... Nigdy nie jest za późno, by zacząć interesować się dietą, choć jest obszerny i szeroki. Tyle, że czego nie robi się dla dobrego samopoczucia?


Kamil Gieroba
Data publikacji: 1 października 2015, 14:59
Zobacz również

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.