fot. telegraph.co.uk
Udostępnij:

Ulice nigdy nie zapomną #4: Hiszpańska legenda jednego sezonu

Nazwisko Miguel Pérez Cuesta może niewiele mówić miłośnikom futbolu. Natomiast, jeżeli użyjemy pseudonimu tego piłkarza, „w którymś kościele na pewno zacznie dzwonić”. Michu – bo to o nim mowa – dał się zapamiętać kibicom Premier League jako uosobienie popularnego zwrotu w terminologii piłkarskiej. Mówiąc o nim, mówi się o „one season wonder”, czyli legendzie jednego sezonu.

Przyzwoite początki

Michu swoje pierwsze, poważne kroki w seniorskiej karierze piłkarskiej stawiał na zapleczu ligi hiszpańskiej. Spisywał się tam przyzwoicie, ale nie wyróżniał niczym szczególnym. Regularnie otrzymywał szanse do pokazania się na boisku, strzelił kilka bramek, zanotował też parę asyst. Częstotliwość występów w ekipie rezerw Celty Vigo pozwalała mu na powolny rozwój umiejętności i zdobycie boiskowego doświadczenia. Pierwsza poważna okazja do piłkarskiej weryfikacji Michu, nastąpiła w roku 2011. Wtedy właśnie Celta dzielnie walczyła o awans do La Ligi. Batalia została zakończona niepowodzeniem, bo porażką w barażowym dwumeczu z Granadą, jednak Hiszpan pokazał się z dobrej strony. Swoją obecność na boisku zaznaczył zdobyciem gola, a całokształt jego występów w kończącej się już kampanii wzbudził zainteresowanie ze strony Rayo Vallecano.

W kolejnym sezonie już przywdziewał trykot stołecznego klubu. Oznaczało to dla niego możliwość systematycznej gry w hiszpańskiej elicie, a co za tym idzie –  szanse do pokazania się szerszej publice. Tego typu okazje należą do kategorii tych, których nie powinno się marnować. I w tym przypadku nie zostały one zmarnowane. Michu w ciągu całego sezonu strzelił 15 goli, w tym 2 wielkiemu Realowi Madryt. Tym samym, jego śmiałe poczynania w La Lidze przyciągnęły uwagę klubów z zza granicy.

Transfer „w dziewiątkę”

Rayo Vallecano w sezonie 11/12 utrzymało się w lidze, zajmując 15 miejsce w tabeli. Stołeczna ekipa mogła zatem śmiało rozpoczynać przygotowania do kolejnej kampanii w hiszpańskiej ekstraklasie. Problemem jednak okazały się finanse. Klub musiał dokonać pewnych przedsięwzięć na rynku transferowym, aby zgromadzić fundusze na pensje dla swoich piłkarzy. Jednym z nich była sprzedaż Michu. W Madrycie nie spodziewano się po nim aż tak dobrych występów, a tym bardziej możliwości ich powtórzenia w kolejnym sezonie. Decyzja była zatem prosta – kuć żelazo póki gorące i zarobić przy tym możliwie jak najwięcej gotówki. Wystarczyło tylko znaleźć kupca.

Z tym nie było problemu, bo po Hiszpana stawiła się Swansea City. „Łabędzie” zakończyły sezon na bardzo dobrym 11 miejscu i poszukiwały wzmocnień, by powtórzyć, a może i nawet poprawić ten rezultat. Z tego względu, menadżer Walijczyków – Michael Laudrup – zdecydował się na zakontraktowanie 26-letniego wówczas Michu. Transakcja została przeprowadzona szybko i sprawnie, a jej kwota wyniosła 2 miliony funtów. Hiszpański napastnik oficjalnie został zawodnikiem Swansea. Przydzielono mu koszulkę z prestiżowym numerem 9, tym samym podkreślając, że będą w nim pokładane nadzieje na przyzwoity bilans bramkowy. Jak się później okazało, nowy nabytek ekipy z Liberty Stadium w żadnym stopniu nie miał zamiaru zawodzić.

Udowodnił to już w pierwszych trzech spotkaniach Premier League sezonu 12/13. Swansea weszła w rozgrywki fantastycznie, a podczas inauguracyjnej kolejki zdemolowała wręcz Queens Park Rangers (5:0). Michu w tym meczu rozegrał 84 minuty. Tyle czasu wystarczyło mu na strzelenie dwóch goli i wykonanie ostatniego podania do kolegi z drużyny. W kolejnej serii gier, hiszpańska „dziewiątka” miała okazję przywitać się z Liberty Stadium. „Łabędzie” podejmowały u siebie West Ham United i znowu triumfowały w bardzo przekonujący sposób (3:0). Jak poradził sobie nasz bohater? Kolejna bramka i kolejna asysta. Można powiedzieć, że trudno wymarzyć sobie lepszy sposób na powitanie z lokalnymi kibicami. Do trzeciego spotkania walijski zespół podchodził z pozycji lidera. Tym razem  nie udało się zdobyć kompletu punktów, jednak w remisowym spotkaniu z Sunderlandem (2:2) Michu trafił do siatki w trzeciej kolejce z rzędu.

26-latek błyskawicznie zaaklimatyzował się w Premier League. Duży wpływ miał na to styl rozgrywki panujący na angielskich boiskach, który bardzo mu odpowiadał. Michu nie był typowym środkowym napastnikiem. Jego rolę w ustawieniu Laudrupa można było określić jako: cofnięty atakujący – połączenie ofensywnego pomocnika z drugim snajperem. Sam menadżer „Łabędzi” zdefiniował ją w taki oto sposób:

„On daje nam bardzo dużo. Kiedy mamy piłkę, Michu gra jako drugi napastnik. Jeśli ją tracimy, zaczyna pełnić rolę trzeciego pomocnika w środku pola. To ważne ogniwo naszej drużyny” (walesonline.co.uk)

Tego typu założenie taktyczne wyciągało z młodego Hiszpana jego najlepsze cechy. Pracowitość, zawziętość i wyrachowanie pod bramką przeciwnika. To właśnie w tym miejscu czuł się najlepiej i w tym miejscu sprawiał najwięcej problemów defensorom przeciwnej drużyny. Przekładało się to na kolejne bramki. Co więcej, nie były to gole strzelane byle komu. Nowy nabytek Swansea okazał się katem Arsenalu Londyn, któremu wbił dwa gole (2:0 na The Emirates), dwukrotnie pokonywał też bramkarza Manchesteru United. Jego strzelecka dyspozycja w połączeniu z ogólną prezencją na boisku sprawiły, że w zimowym okienku transferowym Michu był łakomym kąskiem dla krajowych gigantów. Interesowali się nim „Kanonierzy”, interesował się także „Liverpool”, a kwoty wymieniane w kontekście potencjalnych przenosin sięgały rzędu 25-20 milionów funtów.

Michael Laudrup nie zamierzał sprzedawać swojego asa, a ten odwdzięczał mu się regularnymi trafieniami. Sezon 12/13 zakończył z imponującym wynikiem 18 strzelonych goli. Rezultat ten uplasował go na bardzo wysokim, piątym miejscu w klasyfikacji króla strzelców. Lepsi byli tylko Christian Benteke (19), Gareth Bale (21), Luis Suarez (23) i Robin van Persie (26). Trzeba przyznać, że Hiszpan znalazł się w naprawdę doborowym gronie, gronie najlepszych „dziewiątek” w lidze angielskiej. Dodatkowo, Michu dwukrotnie pokonywał bramkarzy przeciwników w rozgrywkach pucharowych. W tym miejscu warto dodać, że ten niespodziewanie wyśmienity sezon w wykonaniu 26-latka, ukoronowany został zdobyciem przez Swansea Pucharu Ligi Angielskiej.

Inspiracja dla młodego pokolenia

Każdy młody chłopak, który interesuje się piłką nożną, ma jakiegoś piłkarskiego idola. Reguła ta szczególnie dotyczy młodych zawodników z drużyn juniorskich, którzy szukają inspiracji i pewnych wzorców do naśladowania. Kylian Mbappe wielokrotnie podkreślał, że taką postacią jest dla niego Cristiano Ronaldo, a Eden Hazard otwarcie mówił o swoim sentymencie do Zinedine’a Zidane’a. Kogo w dzieciństwie podziwiał Erling Haaland? Tak, jego ulubionym zawodnikiem był nasz dzisiejszy bohater – Michu. Można to zaobserwować chociażby śledząc jego aktywność w mediach społecznościowych. Co ciekawe, jeszcze kilka lat temu, młody Norweg miał w zwyczaju tagować się nickiem Hiszpana na Instagramie.

blank

Źródło: Erling Haaland/Instagram

Michu to legenda jednego sezonu. Dlaczego? Ponieważ jego kolejne występy w Premier League diametralnie różniły się od tych debiutanckich – pełnych sukcesów i strzelonych bramek. Kampania 13/14 już nie była prościutką drogą, usłaną różami. Hiszpan wystąpił w 17 meczach, w których zanotował 2 trafienia. Na więcej nie pozwoliły mu problemy zdrowotne. To właściwie wszystko, co można powiedzieć o jego dalszych podbojach piłkarskich. Mimo to, przez pryzmat swoich występów w Swansea City zapisał się w pamięci sympatyków ligi angielskiej, a także piłkarzy młodego pokolenia.


Avatar
Data publikacji: 2 lipca 2020, 7:00
Zobacz również

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.