fot. mirror.co.uk
Udostępnij:

¡Qué partidazo! Barca – Real. Klasyk bez klasy

Rozegrane w sercu Katalonii Gran Derbi zakończyło się podziałem punktów. To zwycięski remis Realu, a przegrany remis Barcelony. Na szczycie tabeli utrzymany został status quo - status zadowalający tylko białą część Madrytu. Camp Nou liczyło na więcej. Zarówno od swoich ulubieńców, jak i od sobotniego spotkania w ogóle (1:1).  

"Wynik o niczym nie przesądzi". 

Sytuacja przed El Clasico z perspektywy Barcelony była jasna: 6 punktów przewagi Realu to stanowczo za dużo. A gdzie odrabiać straty, jeśli nie na swoim boisku? Apetyty były ogromne. Otuchy kibicom Blaugrany dodawał także powrót gwiazdorów. Na El Clasico wykurowali się m.in. Alba, Pique, a przede wszystkim Andres Iniesta, który ostatecznie mecz rozpoczął jednak tylko na ławce rezerwowych. Bez swojego kapitana Barca bowiem tonęła: w La Liga dwa ostatnie spotkania skończyły się remisami. Najpierw bezbramkowo z Malagą, kiedy to Duma Katalonii przerwała blisko 2-letnią passę ze zdobytym golem na Camp Nou, a następnie 1:1 na Anoeta z Realem Sociedad. Szczytem bezradności Blaugrany był natomiast kolejny remis, z trzecioligowym Herculesem Alicante w Pucharze Króla. Ostatnie ligowe zwycięstwo Barca odniosła niemal miesiąc (!) temu: 06.11 na wyjeździe w Sevilli (2:1). - Gorzej już grać nie możemy - grzmiał niedawno Luis Enrique.

Strata do Realu zdążyła niebezpiecznie urosnąć, a na domiar złego obóz gości przed 14. kolejką gier emanował olimpijskim wręcz spokojem. Seria sześciu ligowych zwycięstw z rzędu (na czele z 3:0 z Atletico) dawała "Królewskim" poczucie siły. Zresztą, Real smaku porażki nie zaznał już od 32 spotkań! Chłopców Zinedina Zidane'a od legendarnego klubowego rekordu meczów bez porażki z rzędu dzieliły zatem tylko dwa spotkania. - Takie wyniki możemy osiągać tylko dzięki ciężkiej pracy i wielkiemu zaangażowaniu - chwalił swoją ekipę Francuz.

Mimo braku Krossa, Bale'a czy Moraty cel Los Blancos na sobotni mecz był jasny: obrona sześciopunktowej przewagi i podtrzymanie niesamowitej serii. Jednym słowem: przynajmniej remis. Ewentualna wygrana natomiast zapewniałaby "Królewskim" aż 9 punktów zapasu w tabeli i przybliżenie się do mistrzostwa na krok.  - Nie wydaje mi się, aby wynik El Clasico mógł w większym stopniu zadecydować o tytule. Przecież to dopiero 14. kolejka! - szedł jednak w zaparte przed spotkaniem trener Barcelony. Kogo chce pan oszukać, panie Enrique? To nie czas na zaklinanie rzeczywistości. Bez kompletu punktów, Barcelona postawi się w bardzo trudnej sytuacji. Oni ten mecz musieli wygrać.

"To ciężkie mecze dla zawodników i sędziów".

Klasyk zawiódł. To trzeba sobie powiedzieć wprost. Długimi fragmentami jaśniej niż piłkarze błyszczał Carlos Clos Gomez - arbiter sobotniego spotkania. Już na samym początku mocno ucierpiały nogi Messiego oraz Isco, a chwilę później pierwszy raz gorąco zrobiło się pod bramką Blaugrany. Rozpędzonego Lucasa Vasqueza we własnej "szesnastce" z równowagi wytrącił Javier Mascherano. -  Moim zdaniem karny był oczywisty. Piłka była stykowa, ja wsadziłem stopę, a Mascherano mnie potrącił, prowokując oczywisty rzut karny – wyjaśniał zaraz po meczu faulowany(?) Vasquez. Na zegarze dopiero 2. minuta, a na boisku już wrzało.

"Klops" Gomez gubił się niemiłosiernie i często kompletnie nie mógł zapanować nad boiskowymi wydarzeniami. W hiszpańskich realiach bezradność arbitrów to jednak nie nowość. W swoim polu karnym w szczypiorniaka grali Sergio Ramos oraz Dani Carvajal, a w 23. minucie Gomez po raz drugi uratował Mascherano. Tym razem Argentyńczyk uniemożliwił wyskoczenie do główki Cristiano Ronaldo, z całych sił trzymając go za koszulkę. Zresztą, kontrowersji nie brakowało przez całe 90. minut.  W obronie sędziego stanął jednak po spotkaniu Luis Enrique. - Dla zawodników i arbitrów są to ciężkie mecze. Piłkarzom trudno powstrzymywać emocje, a sędziom gwizdać w takich spotkaniach - tłumaczył Asturyjczyk. Chyba była to wyłącznie kurtuazja.

Gran Derbi to także za każdym razem wielkie starcie Leo Messiego z Cristiano Ronaldo: Argentyńczyk - najlepszy strzelec w historii El Clasico - kontra Portugalczyk - aktualny lider klasyfikacji Pichichi z 10 bramkami na koncie. W sobotę obaj jednak zniknęli. Ronaldo przez 90 minut zanotował jedynie 41(!) kontaktów z piłką. W ekipie gości mniej mieli tylko zmieniony Beznzema oraz Keylor Navas. Zdumiewające. Messi z kolei starał się być bardziej widoczny: grał raczej w pomocy, zanotował dwa kluczowe podania. Jednak jak na pięciokrotnego laureata Złotej Piłki to zdecydowanie za mało. By stwierdzić, że obaj nie byli sobą, wystarczy popatrzeć na ilość dryblingów: Ronaldo rywali mijał trzy razy, Messi... dwa. Gdyby nie ich nazwisko przy statystykach (za whoscored.com), to patrząc na suche liczby w życiu nie przypisalibyśmy ich do dwóch gigantów dzisiejszego futbolu. To nie był mecz wielkich, bo to nie był mecz wielki.

"Powinniśmy zamknąć ten mecz"

Barcelonismo po spotkaniu zostało z ogromnym niedosytem. Bo choć pierwsza połowa skończyła się bezbarwnym 0:0, to przełom nastąpił w 53. minucie. Po festiwalu błędów Raphaela Varane'a (Najpierw Francuz sprokurował rzut wolny, by klika sekund później zgubić po nim krycie Luisa Suareza), El Pistolero wyprowadził bordowo-granatowych na prowadzenie, a przewaga Blaugrany z każdą minutą stawała się coraz bardziej ewidentna. Wydawało się, że przypieczętowanie zwycięstwa to tylko kwestia czasu. Real nie istniał, Camp Nou odliczało czas do kolejnego triumfu...

- W drugiej połowie przyśpieszyliśmy. Po golu na 1:0 utrzymywaliśmy się przy piłce i prawie w ogóle nie było kontrataków ze strony rywala. Neymar i Messi mogli zamknąć mecz. Powinni. Zasłużyliśmy na zwycięstwo w tym spotkaniu. Mieliśmy je na wyciągnięcie ręki - analizował Gran Derbi mister Barcy. Boli zwłaszcza zmarnowana "setka" Brazylijczyka, bowiem w sytuacji sam na sam z Keylorem Navasem Neymar wybił Panu Bogu okno. Później błąd młodszego kolegi naprawić mógł jeszcze Messi, ale także nie trafił nawet w bramkę. Co warto zaznaczyć, obie okazje wykreował Iniesta, który w 60. minucie ku uciesze Camp Nou zastąpił Rakitica i zaliczył fenomenalny występ. Przez pół godziny podawał z 97-proc. (!) skutecznością. Gdyby tylko koledzy kapitana Barcy byli nieco bardziej skuteczni, mógł on zakończyć mecz z przynajmniej dwiema asystami na koncie. A niewykorzystane sytuacje lubią się mścić, mawiają. Takie spotkania jak sobotnie, tylko tę tezę potwierdzają. Real cudem przetrzymał zmasowane ataki Barcelony, a w końcówce rzucił się do ostatniego ataku. Choć nic nie zapowiadało czarnego scenariusza dla Blaugrany, w 91. minucie "Królewscy" wywalczyli rzut wolny. Brzmi znajomo?

***

Gdyby w piłce nożnej sędziowie nie doliczali czasu, klubowa gablota Realu Madryt byłaby znacznie uboższa. I gdyby nie Sergio Ramos rzecz jasna. - On jest naszym talizmanem, zawsze znajduje się w odpowiednim miejscu do strzelenia gola. To nie pierwsza taka sytuacja - cieszył się po meczu partner Ramosa ze środka obrony, Raphael Varane. W Madrycie wszyscy wiedzą, że opaska kapitańska jest na właściwym ramieniu. To on doprowadził do dogrywki w finale Ligi Mistrzów w maju 2014, umożliwiając "Królewskim" sięgnięcie po decimę, to on także w sierpniu tego roku przedłużył mecz o kolejne pół godziny w Superpucharze Europy. Dwa razy w 93. minucie. Oba trofea ostatecznie powędrowały do białej części Madrytu. W sobotę także w ten sposób doprowadził do remisu. Rywale go nienawidzą, Bernabeu kocha, ale takich ludzi potrzebuje dziś futbol. Potrzebuje też Real, bo główka Ramosa w dalszej perspektywie może dać Los Blancos upragniony tytuł, a już niedługo pozwoli być może pobić klubowy rekord Leo Benhakkera.

FC Barcelona - Real Madryt 1:1 (0:0)
1:0 - Luis Suarez 53'
1:1 - Sergio Ramos 91'

Składy:

FC Barcelona: Marc Andre-ter Stegen - Sergi Roberto, Gerard Pique, Javier Mascherano, Jordi Alba - Ivan Rakitić (60' Andres Iniesta), Sergio Busquets, Andre Gomes (78' Arda Turan) - Lionel Messi, Luis Suarez, Neymar (87' Denis Suarez).

Real Madryt: Keylor Navas - Daniel Carvajal, Raphael Varane, Sergio Ramos, Marcelo - Luka Modrić, Mateo Kovacić (86' Mariano Diaz), Isco (66' Casemiro) - Lucas Vazquez, Karim Benzema (77' Marco Asensio), Cristiano Ronaldo.

*wszystkie wypowiedzi pochodzą z oficjalnych stron klubowych

** w ramach serii "¡Qué partidazo!" co miesiąc wybieram najciekawszy mecz La Liga Santander, relację wzbogacając o analityczny komentarz


Avatar
Data publikacji: 4 grudnia 2016, 12:00
Zobacz również

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.