blank
fot.
Udostępnij:

FC Barcelona, czyli Galacticos 2019

FC Barcelona właśnie zakontraktowała Antoine’a Griezmanna za 120 milionów euro. Świetny napastnik, boiskowy pracuś, do tego w kwiecie wieku, więc jeszcze pewnie parę lat na wysokim poziomie pogra.  Żeby było ciekawiej to okazuje się, że na Camp Nou zaraz z powrotem zawita pewien Brazylijczyk z Paryża, który chyba w końcu zrozumiał jak wielkim błędem było opuszczenie stolicy Katalonii. Fajnie, kolejne wzmocnienie i tak mocarnie wyglądającego już ataku. Może jest to jakiś sposób, żeby w końcu nie zgarnąć łomotu w Lidze Mistrzów i sięgnąć po upragnione trofeum. Szkoda tylko, że przy tym (poza przyjściem de Jonga) zaniedbywane są inne pozycje, które z roku na rok wyglądają coraz słabiej.

Przypomina mi to trochę sytuację „galaktycznego” Realu na początku XXI wieku. Perez ładował kupę siana w najjaśniej świecące gwiazdy, nie zważając przy tym specjalnie na rzeczywiste potrzeby drużyn, na przykład takie jak ogarnięcie defensywnego pomocnika po odejściu Redondo czy później Makelele. Liczyło się, żeby naściągać jak najwięcej mocnych nazwisk. I tak oto na tej newralgicznej pozycji defensywnego pomocnika często pocinał Beckham, bo z przodu nie było dla niego miejsca. W Barcelonie zaraz może być to samo. W ataku Messi, Suarez, Griezmann, Neymar, ktoś z dwójki Coutinho i Dembele. Istny kłopot urodzaju. Szkoda tylko, że zapomina się o takich problemach jak tartak w pomocy czy brak solidnej alternatywy dla Alby. Okej, ściągnięty został de Jong, wyglądający jakby urodził się na Camp Nou, ale czy to wystarczy? Rakiticiowi, przy całym szacunku do tego co zrobił dla klubu, brakuje już nieco dynamiki i nie potrafi wziąć ciężaru rozgrywania na siebie. Busquets zawsze z szybkością miał niewiele wspólnego, niemniej nadrabiał to inteligencją boiskową. Obecnie ten sam piłkarz non stop zalicza bezsensowne straty na własnej połowie, przyprawiając kibiców o palpitacje serca. Nadzieja w Arthurze i de Jongu, że druga linia znowu nabierze rumieńców.

W obronie także nie ma za wesoło. Z prawej strony od odejścia Alvesa odbywa się festiwal przeciętności – Sergi Roberto, czyli pomocnik, który na tej pozycji pewnego poziomu nie przeskoczy oraz Nelson Semedo, który przez dwa lata gry na Camp Nou nie zrobił tak naprawdę żadnego postępu. Trochę lepiej wygląda to na środku. Jest Pique, który co prawda ma już 32 wiosny na karku, ale ostatnio zagrał sezon życia, jest też rewelacja poprzedniego sezonu, czyli Clement Lenglet. O ten duet można być spokojnym. Problem pojawia się, gdy jeden z nich będzie potrzebował odpoczynku czy dozna kontuzji. W odwodzie pozostaje entuzjasta medycyny znachorskiej, czyli Umtiti – defensor znakomity, wtedy gdy zdrowie mu w pełni dopisuje. A dawno nie dopisywało. No i młokos Todibo, wykazujący ogromny potencjał, choć trudno go sobie wyobrazić stającego naprzeciw czołowym napastnikom świata pod ewentualną nieobecność Pique.

Tak samo Jordi Alba. Zawodnik z najwyższej półki, to nie ulega wątpliwości. Przy okazji nie jest też robotem i czasami chwila wytchnienia by mu się przydała, zwłaszcza, że jego gra w dużej mierze bazuje na sprintach. Szkoda, że w poprzedniej kampanii zmiennika nie miał i trzeba było się modlić do każdego możliwego bóstwa, żeby włos mu z głowy nie spadł. Teraz również Barca niemiłosiernie ociąga się z zakontraktowaniem kogoś do tej roli. Od czasu do czasu prasa bąknie o jakimś nazwisku i to w zasadzie tyle. Żadnych konkretów.

Na koniec wspomnę jeszcze o linii ataku, bo to w sumie pewien paradoks. Na wstępie pisałem, że przy tych wszystkich transferach zapanuje tam istny urodzaj. I taka prawda, zwłaszcza na skrzydłach czy nieco głębiej, gdzie pewnie będą operować Messi oraz Griezmann. Za to na szpicy pozostaje tylko Luis Suarez. W swoim topowym okresie najlepszy napastnik na świecie. Wystarczy jednak obejrzeć 2-3 mecze Barcelony, żeby stwierdzić, że ten okres ma już za sobą. Wolny, ociężały, bazujący tylko na przebłyskach. W Lidze Mistrzów, czyli tam, gdzie drużyna najbardziej potrzebuje jego geniuszu on po prostu zawodzi. Griezmann raczej ze składu go nie wygryzie – to nie typowy golleador, sam o sobie mówi, że woli grać głębiej, biorąc udział w kreowaniu akcji. Neymar za to jest skrzydłowym z krwi i kości, w buty Suareza też nie wskoczy. I tak oto Barca wyda ponad 300 baniek na napastników, a na dziewiątce zostanie tylko ten starzejący się Urugwajczyk. No, chyba, że Valverde uda się jakoś odciążyć Messiego z rozgrywania i La Pulga skupi się bardziej na strzelaniu, jak to miało miejsce przed laty.

Po takich działaniach na rynku w teorii ofensywa mistrza Hiszpanii powinna być zabójcza. Pozostaje tylko pytanie czy ten atak będzie w stanie zakryć mankamenty defensywy oraz środka pola. Ostatnia edycja Ligi Mistrzów pokazała, że najlepiej w tych rozgrywkach radzą sobie drużyny zbalansowane, takie, które doskonale wyglądają jako kolektyw. I o ile z przodu Barcelona zacznie grać symfonię, tak za napastnikami może odbywać się wesołe brzdąkanie pozbawione ładu i składu. A przy takim braku harmonii Puchar Mistrzów jest w zasadzie nieosiągalny.

fot.: B/R


Avatar
Data publikacji: 12 lipca 2019, 18:53
Zobacz również

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.