Udostępnij:

Dreszczowiec, którego z góry współczujemy kibicom pokonanych

Dwumecz roku? Niektórzy pewnie postawiliby veto tylko z tego względu, że w omawianej parze 1/8 Ligi Mistrzów brakuje Barcelony. Pierwszy mecz pokazał jednak, że jeśli ktoś ma uzupełnić europejskie podium klubowe za Katalończykami, to może być zarówno Bayern, jak i Juventus.

Z kronikarskiego obowiązku wystarczy przypomnieć pierwszy mecz zakończony w Turynie wynikiem 2:2, ale to nie odda właściwych honorów temu spotkaniu. Huraganowe ataki Bayernu w pierwszej połowie, największe od lat zepchnięcie "Starej Damy" do desperackiej obrony i wreszcie - cudowne odrodzenie Pogby i spółki w drugiej połowie. Jeżeli już ktoś wieszał psy na zawodnikach Allegriego, dostał ostrzeżenie, bo Juve to nie tylko potentat ekonomiczny na Półwyspie Apenińskim, ale i jedyny godny reprezentant z Serie A dla uciekającej nieustannie Europie.

Samo wspomnienie postawy monachijczyków z pierwszej połowy we Włoszech przyprawia o dreszcze. Bayern nękał, straszył i zdawał się być chwilami zespołem całkowicie poza zasięgiem. Statystyki nie kłamią - zawodnicy Guardioli docierali przynajmniej do półfinału rozgrywek w pięciu z ostatnich sześciu sezonów. Juve wyszło z grupy dopiero drugi raz z rzędu od czasu 2005/06, choć ta statystyka nie bierze pod uwagę calciopoli i banicji w Serie A. O wiele bardziej straszą demony przeszłości z sezonu 2012/13. Wówczas Bayern pokonał "Starą Damę" w ćwierćfinale LM aż 4:0 w dwumeczu. Nieprzypadkowo więc można było przy pierwszej tegorocznej potyczce odnieść wrażenie, że na Juventus Stadium w całej historii obiektu nikt tak nie rządził i dzielił jak "Bawarczycy".

Allegri stara się dmuchać na zimne, choć to nie jedyny zimny prysznic, który przyszedł w… najbardziej odpowiednim momencie. Jak twierdzi sam trener - lepiej chyba to się nie mogło ułożyć, bo jego gracze otrzeźwieją przed środowym spotkaniem po horrorze jaki zgotował im Inter na Giuseppe Meazza. W półfinale Pucharu Włoch "Bianconeri" wygrali u siebie 3:0, by w rewanżu... dostać trzy bramki i być od krok od oglądania finału przed telewizorami. Dopiero karne przesądziły o awansie do finału Coppa Italia. Naturalnie w wyjściowej jedenastce doszło do kilku zmian, bo nie zobaczyliśmy wtedy choćby Dybali, ale rywalizacja pozostawiła wszystkich kibiców Juve w osłupieniu. Spokój przywrócił choćby w ostatni piątek wymieniany wyżej Argentyńczyk. Paulo zdobył kolejną bramkę na wagę trzech punktów (przed własną publicznością dokonywał choćby tego z Milanem) po fantastycznym strzale zza szesnastki po podaniu Cuadrado. Media nie miały wątpliwości - na świecie lewą nogą strzela tak tylko Messi.

Wciąż możliwa jest absencja Chielliniego, która pozwałaby gościom na ustawienie z trzema obrońcami. W tej chwili można się spodziewać, że w środku zagrają Barzagli z Bonuccim, a boki uzupełnią Lichtsteiner na prawej i Evra na lewej. Ten ostatni nie mógł się ostatnio nachwalić swojego rodaka, Paula Pogby w wywiadzie dla „La Gazzetta dello Sport”. - Chciał dostać piłkę nawet w najtrudniejszych momentach pierwszego spotkania z Bayernem. Potrzebujemy takich zawodników. Kiedy popełni błąd, od razu jest na świeczniku i wszyscy o tym mówią. Ale on się tego nie boi. Dajmy mu pracować w spokoju, a będzie notował kolejne trafienia i asysty". Francuz zaznaczył też, że nie wierzy, żeby Bayern bał się mistrzów Włoch, ale na pewno darzy ich dużym szacunkiem.

Bayern faktycznie - nawet z punktu widzenia samych liczb - nie ma czego się bać ze względu na wyborną dyspozycję u siebie w Lidze Mistrzów. "Bawarczycy" wygrali dziewięć ostatnich spotkań u siebie, zdobywając 36 bramek i tracąc tylko 4. To zresztą ich rekordowa passa... Serce zabije szybciej, jeżeli kibicom ekipy z Allianz Arena przypomni się też, że Juventus nie wygrał z nimi żadnego z pięciu ostatnich spotkań (dwa remisy, trzy porażki). Ostatni raz miało to miejsce w listopadzie 2005 roku (dwa trafienia Davida Trezeguet i triumf 2:1).

W Niemczech największe dylematy Guardioli ograniczają się podobno do obsady skrzydeł, bo zdolni do gry są wszyscy czterej - Robben, Ribery, Costa i Coman. Lothar Matthaus napisał swoim Twitterze, że niezależnie od ustawienia, przewiduje spokojne 2:0 dla gospodarzy. W podobnym tonie wypowiada się Thomas Muller. - Gra na remis? To nie w naszym stylu, nigdy nie szukamy 0:0. Jeśli jednak tak skończyłaby się rywalizacja, przyjęlibyśmy ten wynik z przyjemnością. Jestem zresztą pewien, że Juventus zagra defensywnie. My chcemy dominować od samego początku z pomocą naszych fanów - deklaruje mistrz świata, który zdobył aż 13 goli w ostatnich 14 meczach w LM, które zaczynał od 1. minuty. - Nie interesują mnie nagrody króla strzelców. Liczy się tylko sukces zespołu - ucina.

Bukmacherzy nie mają najmniejszych wątpliwości - Bayern musi grać dalej.  Fortuna zakłady bukmacherskie ustaliła na swojej stronie kurs na zwycięstwo gospodarzy w wysokości 1.45, a na gości aż 7.9. Wiary w Juventus może się zatem opłacać, ale gdyby prześledzić nawet ostatnią kolejkę Bundesligi i 5:0 nad Werderem Brema – może nie mieć wielkiego sensu. Bo zespół Pepa dominuje na krajowym podwórku nawet, kiedy odpoczywają asy. Robert Lewandowski wszedł z ławki, ale i tak dołożył kolejną bramkę w drodze po króla strzelców (24 trafienia). Żaden z dotychczas zdobytych goli nie byłby jednak tyle wart, ile ten przeciwko Juve. Włochom pozostaje wierzyć w takim układzie w Gianlugiego Buffona. Do tej pory w tym roku kalendarzowym oprócz zawodników Bayernu pokonał go tylko weteran Antonio Cassano. Kolejne polowanie na Gigiego już w najbliższą środę o 20:45…

źródło: FourFourTwo


Kamil Gieroba
Data publikacji: 15 marca 2016, 18:19
Zobacz również

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.