fot. Mikołaj Barbanell (Piłkarski Świat)
Udostępnij:

Byliśmy po prostu słabsi

Nie jest tajemnicą, iż kibicuję dla Lecha Poznań. Z tego względu o Ekstraklasie newsów staram się  nie pisać, a raczej teksty publicystyczne, w których mogę pozwolić sobie na pewnego rodzaju subiektywizm. Po wczorajszym spotkaniu z Legią muszę jednak przyznać, że to "Wojskowi" byli zespołem lepszym.

Co tu dużo mówić - na wczorajszy mecz Lech wyszedł bez jaj. W Warszawie "Kolejorzowi" wystarczał remis, aby nadal mieć mistrzostwo na wyciągnięcie ręki. I rzeczywiście Lechici wyszli po to, aby walczyć jedynie o jeden punkt. Niestety zapomnieli, że nie są Juventusem, który - jak wiadomo - gdy przyjeżdża po remis, jest remis - i to bezbramkowy.

Niestety Lech zapomniał również, że Legia w swoim składzie ma kosmicznego (jak na polskie warunki ligowe) Vadisa Odjidję-Ofoe. Ten Pan był wczoraj w stanie rozstrzygnąć mecz w pojedynkę, gdyby tylko chciał. Serio - miałem wrażenie, że gdyby tylko w 90 minucie było jeszcze 0:0, wkurwiony Vadis wziąłby piłkę, przebiegłby sam przez całe boisko i zdobyłby decydującą bramkę.

Tymczasem już w 6. minucie Dąbrowski wypatrzył Ofoe. Zawalił Kędziora, łamiąc linię ostatniego obrońcy, dzięki czemu Belg spokojnie przyjął piłkę i nie dał szans Putnocky'emu. Po chwili od rozpoczęcia Legioniści wyszli zatem na prowadzenie, a cały plan na taktykę Lecha kompletnie padł.

Mimo straty bramki, zawodnicy z Poznania nie rzucili się do odrabiania. Co więcej - grali, jakby nie mieli żadnego pomysłu na akcję ofensywną. Dopiero po przerwie cokolwiek ruszyło. Lecz słowo "cokolwiek" oznacza tu jedynie to, iż Kolejorz ruszył w ogóle pod bramkę Malarza. Nic więcej. Pierwszy celny strzał oddany został bowiem dopiero w ostatnich minutach, gdy Lech przegrywał już 0:2.

Bezsensowny zdawały być się również decyzje trenera Bjelicy. Brak Robaka, a zatem jedynego piłkarza Kolejorza, który miałby szansę przepchać się w walce z defensorami Legii, od pierwszej minuty, a w jego miejsce postawienie na chimerycznego Kownackiego, który częściej kładł się w polu karnym, niż tworzył coś konstruktywnego.

Fakt, teatrzyk na wzór Neymara był znakomitym graniem pod publikę, zgromadzoną w poznańskich pubach, która po każdym domniemanym "faulu" na Kownasiu głośno domagała się rzutu karnego. Ba! Niektórzy do domów wrócili nawet w świętym przekonaniu, że "jak zwykle sędzia wydymał Lecha".

Nie wydymał. Nie musiał, gdyż Poznaniacy sami pozwolili się brać Legii. Nie zaskoczyli niczym, popełniali proste błędy w obronie, a w ataku nie mieli żadnych argumentów. Po stracie bramki w 6. minucie byli na tyle zaskoczeni, iż nie potrafili zrobić już nic. W tamtej chwili mecz się po prostu skończył.

Ja, jako kibic Lecha, mam nadzieję, że w tamtej chwili skończył się tylko mecz, a nie walka o mistrzostwo lub - co gorsza - o puchary. W niedzielę piekielnie ważny mecz przy Bułgarskiej. Jeśli okazałoby się na koniec, że Arka pozbawiła Kolejorza europejskich pucharów... Ojj, to by bolało.


Avatar
Data publikacji: 18 maja 2017, 18:42
Zobacz również

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.