fot. Sky Sports
Udostępnij:

Felieton: Por qué, José, por qué?

W podsumowaniu starcia Liverpoolu z Manchesterem United napisałem, że Ed Woodward nie odpocznie w okresie świątecznym, ponieważ będzie musiał się zastanowić czy jest dalej sens trzymać José Mourinho na ławce trenerskiej. Okazało się, że Anglik wolał szybko zerwać plaster i zwolnił 53-latka na kilka dni przed świętami. Tym samym skończyła się przygoda Portugalczyka z klubem z Old Trafford. Przygoda nieudana, z której obie strony powinny wyciągnąć wnioski i jak najszybciej o niej zapomnieć.

Wydawałoby się, że José Mourinho miał wszystko, czego potrzebuje trener, żeby osiągnąć sukces. Fundusze na transfery? Dostał. Młodzi, utalentowani zawodnicy? Takich posiadał w kadrze przynajmniej kilku. Cierpliwość ze strony zarządu? Jak najbardziej, mogli go przecież zwolnić o wiele wcześniej i nikt nie miałby o to pretensji. Co poszło nie tak? Kibice United mogą o to zapytać Mourinho słowami, którymi on sam niegdyś zasłynął – por qué? No właśnie, José, por qué? Powodów takiego stanu rzeczy jest kilka. Zacznę od tego moim zdaniem najważniejszego, który poniekąd wiąże się już z końcówką drugiej kadencji The Special One w Chelsea – Portugalczyk najzwyczajniej w świecie wypalił się jako trener. Teza kontrowersyjna, to prawda, ale popatrzmy chociażby na ostatnie 2,5 roku w wykonaniu United. Drużyna tak naprawdę nie zaliczyła żadnego progresu. Nawet jeśli wygrywała to te zwycięstwa były w dużej mierze wyszarpane, często dzięki indywidualnym popisom pojedynczych zawodników albo po prostu dzięki heroicznym strzałom Fellainiego w końcówkach spotkań. Nie widać było ciągłości w grze, co mecz wychodził inny skład, często w różnych ustawieniach. Przez 2,5 roku drużyna pod wodzą tego szkoleniowca nie była w stanie wyrobić sobie żadnego stylu. Jedyne określenie, jakie przychodzi mi do głowy to „nijaki”. Bo tak wyglądały poczynania dwudziestokrotnych mistrzów Anglii za kadencji Mourinho - nijako. Po paru miesiącach pracy Sarriego w Chelsea widać efekty jego pracy, to samo można powiedzieć o Emerym w Arsenalu. Znakomicie wygląda ewolucja Liverpoolu pod wodzą Juergena Kloppa, bo jego ekipą zachwyca się cały świat. A czas Mourinho w United przysporzył klubowi głównie kompromitacji – porażka w rzutach karnych w EFL Cup przeciwko Derby County, odpadnięcie w 1/8 finału Ligi Mistrzów z najsłabszą Sevillą od lat, 19 punktów straty do lidera Premier League po zaledwie 17 kolejkach. Do tego można dorzucić całkowity brak rozwoju piłkarskiego młodszych piłkarzy. Popatrzmy na kadrę czerwonej części Manchesteru i zadajmy sobie pytanie – Czy Martial, Rashford, Pogba są dziś lepszymi zawodnikami niż 2-3 lata temu? Zdecydowanie nie, a Pogba sprawia wrażenie, jak gdyby się uwstecznił. No, chyba, że gra dla reprezentacji Francji, wtedy spisuje się znakomicie. I nie jest to przypadek. Pod skrzydłami Pepa Guardioli Sane czy Sterling stali się piłkarzami klasy światowej. A przecież jeszcze niedawno stawiano ich obok wcześniej wspomnianych Martiala i Rashforda. Dziś są od nich przynajmniej półkę wyżej. Podobnie sprawa ma się w Liverpoolu, gdzie tacy gracze jak Robertson, Salah czy Mane zrobili ogromny postęp. A u José postępu nie zrobił nikt. I powtórzę się – to nie jest przypadek. Mourinho nie jest już w stanie wpłynąć na zawodnika, tak jak jego inni koledzy po fachu z czołówki Premier League. Gdybym miał mu nadać przydomek po zakończeniu jego pracy na Old Trafford to z pewnością nie byłby to The Special One. Myślę, że The Average One stanowiłoby bardziej adekwatne określenie.

Kolejna sprawa to konflikty w szatni. Nie od dziś wiadomo, że Portugalczyk pewnie pogrążyłby się w głębokiej depresji, gdyby zabronić mu wbijania szpileczek nawet w swoich podopiecznych, ale w Manchesterze United robił to zdecydowanie za często. Wiecznie miał pretensje do piłkarzy, jeśli nie obwiniał sędziów o niekorzystny wynik to szukał winy w zawodnikach. Chyba nigdy nie przyznał się do błędu. W listopadzie zarzucił kilku młodym gwiazdom, że są rozpieszczeni, do tego można doliczyć nieustanną krytykę w kierunku Luke’a Shawa. I oczywiście never ending story z Paulem Pogbą. Francuz święty nie jest, ma swoje momenty gwiazdorzenia, ale przede wszystkim jest znakomitym piłkarzem, co udowadniał w barwach Juventusu czy reprezentacji narodowej. Przez toksyczną atmosferę w szatni on, jak i wielu innych graczy zapomnieli, jak się gra w piłkę. W pierwszym meczu Czerwonych Diabłów pod wodzą nowego trenera Ole Gunnara Solskjaera drużyna błyszczała, a sam Pogba zaliczył dwie asysty. Ostatnio Alexis Sanchez przyjechał do ośrodka treningowego słuchając utworu Hansa Zimmera pt. „Now We Are Free”. Wymowne, nieprawdaż? Według angielskiej prasy na finiszu kadencji Mourinho miał poparcie tylko czterech zawodników. Nietrudno się domyślić, że nie byli to ani Pogba, ani Alexis, który też nie zdziwię się, jeśli wkrótce przeżyje renesans formy.  

Nie twierdzę, że kariera trenerska José Mourinho na najwyższym poziomie jest skończona. To wciąż wybitny trener, na pewno jeden z najlepszych w XXI wieku. Kto prócz Pepa Guardioli może pochwalić się podobnym CV? Praktycznie nikt, może jeszcze Carlo Ancelotti. Uważam, że Portugalczykowi potrzebny jest teraz przede wszystkim długi odpoczynek. Ostatnimi czasy wyglądał na człowieka, któremu wykonywanie zawodu nie sprawia już żadnej przyjemności i jest wyłącznie przykrym obowiązkiem. José Mourinho z Manchesteru United w niczym nie przypominał José Mourinho z pierwszego pobytu w Chelsea, Interze czy Realu Madryt. Może kilkanaście miesięcy oddechu pozwoliłoby mu uporządkować parę spraw w głowie i pomogłoby znaleźć nowe spojrzenie na futbol. Spojrzenie, którego potrzebuje tak, jak spragniony potrzebuje wody.

 

 

Avatar
Data publikacji: 23 grudnia 2018, 14:26
Zobacz również

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.