fot. NBC News
Udostępnij:

Dzień po tragedii Chapecoense…

"Miasto się zatrzymało - ono cierpi, tak jak cierpi cała Brazylia. To ogromna strata dla naszej piłki." - mówi Nivaldo, piłkarz, który nie poleciał wraz z kolegami na finał Copa Sudamericana. Z całego świata do Chapeco płynął wyrazy współczucia oraz chęci bezinteresownej pomocy, by miasto oraz klub ponownie stanęły na nogi.

Nie tylko Nivaldo zdaje sobie sprawę jak ogromnym ciosem dla futbolu rodem z Kraju Kawy jest katastrofa samolotu Chapecoense. Nie tylko on wie, że po takiej stracie zespół długo będzie powracał do ostatnio uzyskanej perfekcji. Wiedzą o tym również przedstawiciele klubów z ligi brazylijskiej, a także argentyńskiej oraz paragwajskiej, które jednogłośnie zgłosiły do brazylijskiej federacji chęć wypożyczenia piłkarzy do Chapecoense całkowicie nieodpłatnie. Co więcej, ekipy z Serie A zgłosiły także propozycję, aby zezwolić reprezentantowi stanu Santa Catarina na swego rodzaju immunitet przed spadkiem do drugiej ligi. Takie przyzwolenie miałoby obowiązywać trzy lata od kolejnego sezonu, żeby klub choć przynajmniej miał szansę uniknąć ogromnych kłopotów, których przecież sam na siebie nie sprokurował. Brazylijski światek piłkarski jest w tej sprawie niespotykanie jednomyślny, a przecież wiadomo w jaki sposób walczy się w tym kraju o ligowy byt, a także każdą monetę, by walczyć piłkarsko na boisku.

Zjednoczenie również widać na terenie miasta Chapeco. Wielu ludzi zebrało się na i w okolicach Conda Areny, czyli stadionu zielonej drużyny by wspólnie modlić się, a także wspominać tragicznie zmarłych piłkarzy. Wśród tych osób znajdują się również zawodnicy, którzy nie polecieli z kolegami do Kolumbii. Wspomniany Nivaldo, a także syn trenera drużyny, który zginął w katastrofie, Matheus Saroli oraz kontuzjowany Alejandro Martinuccio wspólnie mówią, że szatnia Chapecoense już nigdy nie będzie taka sama. Saroli, który nie poleciał do Medellin, ponieważ zapomniał wziąć paszportu na lotnisko w Sao Paulo napisał jednak na Facebooku, iż tamtejsi ludzie są silni i uda im się przezwyciężyć aktualnie dręczący ich ból. Działacze piłkarscy finalisty Copa Sudamericana by godnie uczcić ofiary wypadku lotniczego starają się zorganizować wspólny pochówek, który miałby się rozpocząć uroczystą mszą świętą odprawioną na stadionie w Chapeco i apelują o godne uczczenie zmarłych. Apele są wysłuchiwane w różnoraki sposób, gdyż na przykład Marcelo Danilo, bramkarz, który zmarł w szpitalu w Medellin, od wczoraj wysunął się na prowadzenie w sondzie, prowadzącej do wyłonienia najlepszego zawodnika sezonu Serie A. Także przedstawiciele finałowego rywala Chapecoense, Atletico Medellin chcą by ofiary godnie upamiętnić, dlatego zwróciły się do CONMEBOL o przyznanie zwycięstwa w Copa Sudamericana właśnie Brazylijczykom.

W między czasie z Kolumbii dotarły kolejne szczegóły odnośnie przyczyn katastrofy. Aktualnie za najbardziej prawdopodobną, główną przyczynę wypadku uznaje się brak wystarczającej ilości paliwa na pokładzie samolotu, a nie tak jak wcześniej informowaliśmy usterkę elektryki. Przedstawiciele służby lotniczej z Medellin dysponują ponoć zeznaniami dwóch pilotów z maszyn, które miały lądować w tym samym czasie, co samolot Chapeco, a z nich wynika, iż dowódca tego samolotu poprzez radio wielokrotnie narzekał, że w jego jednostce brakuje paliwa. Gdy tylko zgłosił to wieży kontrolnej w Medellin dostał natychmiast możliwość awaryjnego lądowania, jednakże... zabrakło mu dosłownie 5 kilometrów do początku pasa startowego. Może właśnie dlatego, iż na pokładzie zabrakło benzyny maszyna po uderzeniu w ziemię nie zapaliła się pozwalając przeżyć sześciu osobom.

Wśród szczęśliwie ocalałych są Alan Ruschel, Helio Zampier Neto, Jackson Follman [cała trójka była piłkarzami], stewardessa Ximena Suarez, technik Erwin Tumiri oraz dziennikarz Rafael Valmorbida. Ruschel pomyślnie przeszedł wymagane operacje i został przetransportowany na terapię do innego szpitala, Neto ma poważny uraz czaszki i był dzisiaj operowany, Follmanowi ze względu na najwyższą konieczność amputowano nogę. Dziennikarz Valmorbida oraz pani Suarez przeszli odpowiednie zabiegi po tym, jak lekarze zdiagnozowali u nich liczne złamania. Najwięcej, można powiedzieć szczęścia, miał technik Tumiri, który wyszedł z całej katastrofy raptem z kilkoma potłuczeniami i wieloma otarciami. Jak sam przyznaje wszystko dlatego, że gdy cały pokład ogarnęła panika, jemu udało się zachować spokój i dostosować się do instrukcji sprzed startu: tj. skulił się w swoim fotelu i włożył głowę między nogi. Do ocalałych lecą już ich rodziny.

Względem wczorajszych informacji, zmniejszył się bilans tragedii, gdyż okazało się, że cztery osoby, które wyleciały wraz z drużyną z Sao Paulo nie zameldowały się ponownie na pokładzie przy wylocie z Boliwii. Katastrofa w Cerro Gordo, pochłonęła więc 71 ofiar śmiertelnych.


Avatar
Data publikacji: 30 listopada 2016, 20:15
Zobacz również

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.