Zaczynamy dziś drugi tydzień Ligi Mistrzów od niewątpliwego hitu, na Anfield zmierzy się dziś Liverpool z Bayernem. Dla obu drużyn to sprawa honoru. Finaliście zeszłorocznej edycji nie wypada odpaść zaraz po fazie grupowej, natomiast dla Bayernu co roku celem jest finał.
Zapraszam na spotkanie, gdzie na pewno zobaczymy masę walki o korzystny rezultat.



Anfield ma być miejscem, gdzie ugną się nogi każdej drużyny. Liverpool narzucił tempo pierwszej połowy. Wysoki pressing, uniemożliwianie rozegrania piłki Neuerowi i zabieganie Bayernu miało okazać się dziś receptą na sukces. Pierwsza część spotkania właśnie to zapowiadała.
Nieskuteczny, lecz bardzo aktywny do każdej piłki pokazywał się Mane, który co rusz stwarzał problem wraz z Robertsonem prawej flance Bayernu. Senegalczyk przy zachowaniu spokoju był w stanie dwukrotnie ustalić wynik w pierwszej połowie, lecz piłka mimo, że za każdym razem docierała do skrzydłowego wydawała się go zaskakiwać i jego strzały albo lądowały na trybunach, albo ledwo turlały się w stronę bramki.
Przy wysokim pressingu Liverpoolu Bayern wydawał się stłumiony. Środek pola nie istniał, a każda akcja rozpoczynała się i kończyła pod nogami Comana, lub Gnabryego.
Zawodził Thiago, zawodził James, gdzie bezproduktywność obu zawodników frustrowała. Schemat na sukces Bayernu wyglądał wręcz żałośnie, gdzie dokładnym podaniem potrafił obsłużyć w ofensywie kolegów wyłącznie Lewandowski i to wygrywając pojedynek główkowy.
Piłki posyłane w pole karne Liverpoolu, który w zestawieniu Fabinho i Matip nie wyglądał za pewnie kończyły się w rękach bramkarza, lub na głowach defensywy.
Pierwsza połowa rozczarowała. Hit zawodzi.


Na drugą połowę z nadzieją zasiadają wszyscy przed telewizorami. Spodziewaliśmy się spektaklu na Anfield, a dostaliśmy kiepski krótkometrażowy film o nieporadności. Żeby być sprawiedliwym. Obraz tego spotkania nie wygląda tak dzięki fantastycznym paradom bramkarzy, świetnemu ustawieniu obrońców, zawodzi ofensywa. Liverpool nieskuteczny, jakby nie miał pomyślu na wykończenie akcji oprócz przeszkadzania w rozgrywaniu piłki przez Bayern.
Tak weszliśmy w drugą połowę. Gospodarze przy piłce, nacierają, lecz są to natarcia bezpłodne, ani na moment nie wstrzymaliśmy oddechu w wyczekiwaniu na sfinalizowanie bramki, gdyż wszelkie strzały wyglądały na tyle anemicznie, że Neuera w bramce mogłoby nie być.
Nie znęcam się nad Liverpoolem, raczej poświęcam im tyle uwagi z racji tego, że Bayern na drugą połowę wręcz nie wyszedł. Na palcach jednej ręki mogę policzyć ich akcje, a jeśli chodzi o zagrożenie bramce Alissona, to raczej nie potrzebuję rąk by zobrazować natarcia Bayernu.
Liverpool próbował, kombinował jak tu wcisnąć bramkę gościom z Niemiec, lecz nie były to ataki z przeświadczeniem o sukcesie. Akcje zwolniły, wrzutki kończyły się na wybiciach. Nie taki mecz chcieliśmy dziś obejrzeć. Wszystko rozstrzygnie się za dwa tygodnie w Monachium, przynajmniej tam zobaczymy bramki, jeśli oba zespoły zaprezentują się w podobny sposób przynajmniej te z karnych. 




Lyon – Barcelona

Ciekawszych doniesień nie przedstawię z Francji, kolejne bezbramkowe widowisko. Lyon, goszcząc Barcelonę nie okazał się hojnym gospodarzem, raczej tym, do którego chętnie zawodnicy Dumy Katalonii nie wrócą. 
Barcelona dominowała, stworzyła więcej sytuacji podbramkowych, brakowało zdecydowania, brakowało wykończenia, w kilku sytuacjach brakowało Messiego, który już kilkukrotnie w tym sezonie pokazał, że tej drużynie wiele brakuje. 
Dziś Messi nie zapewnił Barcelonie komfortowej sytuacji przed spotkaniem rewanżowym. Ekipa z Lyon stawiła dzielny opór, kilkukrotnie zagrażając bramce gości, lecz myśląc o wygranej trzeba swoje sytuacje wykorzystywać. 
Na pewno nie możemy powiedzieć o jednostronnym widowisku, Barcelona szybciej przemieszczała się pod pole karne gospodarzy, oddawała niewygodne strzały na bramkę Lopesa, lecz ten nie kapitulował i nie zawiódł drużyny. Nie była to defensywa bez wad, kilkukrotnie dopisało szczęście, nieskuteczność choćby Suareza, lecz wynik ten obie strony mogą przyjąć z szacunkiem. 
Dla gości zbawieniem okazał się brak szczęścia Depaya, który w kilku sytuacjach mógł odprawić Katalończyków do domu, lecz piłki minimalnie mijała bramkę. 
W Lyon, tak jak Liverpoolu bez bramek. W rewanżu na Camp Nou czeka ich nielada wyzwanie, lecz pierwszy krok zrobiony, krok bez bagażu bramek. 

Udostępnij
Wojciech Palacz

Ta strona używa plików cookies.