Tottenham Hotspur: kręta i niebezpieczna droga na piłkarski szczyt

flickr.com

Dwa ostatnie sezony Premier League, zakończone przez “Koguty” na ligowym podium, rozbudziły apetyty kibiców tego londyńskiego klubu. Niestety, rozochociły też ekspertów do wyrażania swoich mniej lub bardziej przychylnych opinii na temat zespołu, a także sposobu, w jaki jest on zarządzany przez skąpych – jak na angielskie warunki – właścicieli. “Tottenham musi zacząć wydawać pieniądze, jeśli chce walczyć o trofea.” Słyszałem już to tyle razy, że w końcu i ja muszę wtrącić swoje trzy grosze.

Po pierwsze:

Grosik numer jeden jest zdecydowanym słowem krytyki, a zarazem ostrzeżeniem na przyszłość. Nie będę jednak skupiał się na tym, co na White Hart Lane dzieje się obecnie, ale co wydarzyło się kilka lat temu, a dokładnie w roku 2013. Wtedy właśnie sprzedana została bezsprzecznie największa gwiazda drużyny, Gareth Bale, za okrągłą sumę 100 milionów Euro. Tottenham, któremu do finansowych potentatów bardzo daleko, otrzymał ogromny zastrzyk gotówki, który mógł oznaczać zmiany na lepsze. No właśnie, “mógł”. Samego transferu nie ma co się czepiać. Nikt chyba nie oczekiwał, że Tottenham jest w pozyskiwaniu piłkarzy jakąkolwiek konkurencją dla wielkiego Realu. Problem po stronie londyńczyków pojawia się, gdy zobaczymy, co z tymi pieniędzmi zrobili. Rozsądnym wyjściem byłoby ściągnąć 2-3 naprawdę klasowych grajków, którzy za w miarę rozsądne pensje byliby w stanie realnie wpłynąć na jakość zespołu. Zdecydowano inaczej.

Tottenham zakupił w 2013 roku cały szereg przeciętnych zawodników, którzy może i nie byli drodzy, i nie wymagali wysokich pensji, ale też nie dawali szans na rewolucję. Cała siódemka – Paulinho, Eriksen, Soldado, Capuoe, Chadli, Chiriches, i Lamela – zrobiła sobie ładne wspólne zdjęcia, powiedziano wiele miłych słów, ale tak po prawdzie wiele z tego nie wynikło. Przynajmniej nie od razu. Z całej tej gromadki w zespole zostali już tylko Eriksen i Lamela, a tylko o Duńczyku powiedzieć można, że stał się na White Hart lane gwiazdą wielkiego formatu. A nawet i to nie było na początku takie oczywiste, bo start w Premier League Christian miał bardzo nieudany. Reszta została ze stratą sprzedana do słabszych klubów. Kluczowym jest, aby taka sytuacja w przyszłości się nie powtórzyła.

Po drugie:

Mój drugi grosz w tym temacie dotyczył będzie już obecnej sytuacji finansowej, czy też w zasadzie próby pomocy w lepszym jej zrozumieniu. A sytuacja jest taka, że Tottenham nie może wydać więcej pieniędzy na zawodników. Priorytetem dla zarządu jest w tej chwili ogromna inwestycja, jaką jest budowa nowego, wielkiego, ultranowoczesnego stadionu. Nie będę się tutaj rozpisywał na temat szczegółów planu finansowania obiektu (wszystkie informacje dostępne są na stronie klubowej, zachęcam, link do jednej z publikacji zostawię na końcu artykułu), ale Londyn jest cholernie drogi, i 850 milionów funtów piechotą nie chodzi. Tottenham chce mieć obiekt na własność, więc część z tych pieniędzy klub musiał mieć zaoszczędzone na już, z własnej kieszeni, no i przecież kredyty też same się nie spłacą. Efekty widać przy porównaniu struktury przychodów i wydatków Tottenhamu, z pozostałymi klubami Premier League. “Koguty” nie tylko wydają stosunkowo mało na pensje zawodników, bo zaledwie 45% przychodów (średnia ligowa wynosi 61%), ale też mogą się poszczycić czystym zyskiem w wysokości 38 milionów funtów (średnio kluby traciły po 5,8 miliona, aczkolwiek ta statystyka zniekształcona jest nieco przez notującą w ostatnich latach ogromne straty Aston Villę). W obu statystykach lepszy jest jedynie Manchester United, ale to z kolei jest klub tak bogaty, że chyba nie za bardzo ma już co robić z pieniędzmi.

Po trzecie:

Grosik numer trzy dotyczy szerszej, ogólnej sytuacji klubu na globalnej arenie. Tottenham to nie Chelsea czy Manchester City, a my nie jesteśmy w roku 2003 ani 2008. Klub co prawda ma swojego obrzydliwie bogatego właściciela, ale nie jest to żaden kapryśny miliarder-hobbysta, tylko grupa kapitałowa. Nawet zakładając, że pojawiłby się ktoś chętny do wypchania stadionu Kogutów gotówką, zwyczajnie nie może już tego zrobić, ze względu na regulacje UEFA Financial Fair Play (choć jak pokazuje PSG i tą przeszkodę da się obejść – na ten temat już się jednak ostatnio rozpisywałem).

W Europie nie da się już zbudować zwycięskiej drużyny w tydzień. Jest to proces, na który potrzeba lat. Na szczęście dla fanów Tottenhamu, wszystko wskazuje na to, że klub jest na dobrej drodze, a przecież i tak bardzo dużo zostało już zrobione. Koguty pod względem sportowym są w tej chwili o dwa poziomy wyżej, niż jeszcze 5, 10, czy 20 lat temu. Nie są oni jednak też klubem, który można by uznać za europejską potęgę. Prawdopodobnie nie wygrają oni Premier League za rok ani dwa (czego wszyscy nagle zdają się od nich wymagać), i na dłuższą metę nie zrobią też raczej furory w Lidze Mistrzów. Powinni oni powoli, krok po kroku, w naturalny sposób budować swoją pozycję na europejskiej i światowej arenie. I nie ma co się zbytnio frustrować, że Danny Rose chce sobie zarobić – nic w tym w końcu dziwnego. Nie będzie też chyba dla nikogo szokiem, jeśli wkrótce za ogromne pieniądze odejdą Dele Alli czy Eriksen. Trzeba po prostu liczyć na to, że zarząd tym razem zdoła ów kapitał mądrze zainwestować, i wykona kolejne kilka kroków w dobrym kierunku. Przed Kogutami długa i ciężka droga, radziłbym więc wszystkim, zarówno fanom, jak i ekspertom, odrobinę sobie ochłonąć, zejść na ziemię, i podejść do wszystkiego z nieco większą dozą rozsądku.

Obiecany link do publikacji nt. finansowania stadionu: http://www.tottenhamhotspur.com/news/club/announcement/club-announcement-new-stadium-scheme-financing-310517/

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.


x