No to LOTTO – Podsumowanie 24 kolejki LOTTO Ekstraklasy

Krzysztof Drobnik – (Piłkarski Świat)

Miniony weekend na piłkarskich boiskach przyniósł wiele emocji. Krwawy szlagier w Poznaniu, nieuznana bramka Budzińskiego, Łęczna przegrywająca w ostatnich sekudnach czy powrót Wdowczyka. To i o wiele więcej w dzisiejszym wydaniu No to Lotto!


24 kolejkę LOTTO Ekstraklasy rozpoczęliśmy w Kielcach, gdzie Górnik Łęczna przyjechał walczyć o ligowe punkty. Piłkarze Franciszka Smudy mogli do tego meczu przystąpić w nieco lepszych nastrojach, a to wszystko z powodu wywalczonych trzech punktów w ostatnim meczu z Piastem Gliwcie, a więc jednym z bezpośrednich rywali w walce o utrzymanie. Na tym etapie sezonu i przy takim spłaszczeniu tabeli Górnik na odpoczynek pozwolić sobie nie może. Tym bardziej że Ruch zaczyna regularnie punktować, a więc co za tym idzie na dole jak i na górze po podziale punktowym będzie niezwykle ciekawe. A gdyby zrobić ten podział punktowy teraz, realnie zagrożone spadkiem byłby ekipy Śląska Wrocław, Cracovii, Piasta, Ruchu, Łęcznej. Nic więc dziwnego że każdy półtora punkty wywalczone w rundzie zasadniczej może bardzo pomóc piłkarzom Franciszka Smudy. Nie inaczej było w meczu z Koroną, która nieco przybita po kolejnej wysokiej porażce na wyjeździe z Arką Gdynia przystępowała do meczu z Łęczną podrażniona i głodna trzech punktów, bo przecież Kielczanie balansują na granicy dolnej i górnej ósemki. Spotkanie zaczęło się bardzo powoli i ospale. Na dobrą sprawę dziać się zaczęło dopiero w drugiej połowie. w 50 minucie po dośrodkowaniu z połowy boiska Grzelczak ze Śpiączką rozmontowali obronę Kielczan i ten drugi mógł cieszyć się ze swoje trzeciej bramki w sezonie. Taki obrót spraw zdziwił niespełna pięć tysięcy kibiców, którzy pojawili się na stadionie w Kielcach. Im bliżej do końca, tym Korona bardziej naciskała, aż w końcu w 88 minucie spokojem w polu karnym popisał się Jacek Kiełb, który z okolicy około 10 metra umieścił technicznie piłkę w siatce. Jak się okazało rok bywa przewrotny. Przed tygodniem to Łęcznianie wygrali w ostatnich sekundach, a tym razem to rywale Górnika byli górą, za sprawą karnego w 94 minucie, którego wykorzystał Jacek Kiełb.

Skrót meczu


Legia Warszawa do starcia Zagłębiem Lubin  przystępowała w nie najlepszym humorze. Piłkarze Jacka Magiery  wiosnę zaczęli niezbyt pewnie od zwycięstwa z Arką na wyjeździe (0:1), następnie sensacyjnie polegli w meczu z Ruchem (3:1), a w ostatniej kolejce zremisowali z Termalicą. Nic więc dziwnego że presja z meczu na mecz zaczęła rosnąć, tym bardziej że ligowi potentaci w walce o tytuł nie zamierzali specjalnie czekać na spóźnioną Legię Warszawa. Podobnie słabo wiosnę zaczęli Miedziowi, którzy  wygrali z Arką 1:0 w meczu przyjaźni i przegrali z Wisłą Płock 2:1, co akurat piłkarzom z Lubina można zarzucać. Jak każdy na naszym podwórku wie, gdy przyjeżdża Legia to gra się przynajmniej z podwójną motywacją. I trzeba przyznać tym razem nie było inaczej. Piłkarze Zagłębie stawiali silny opór Legii i momentalnie to oni dominowali w tym spotkaniu. Naprzeciw Miedziowym stanął dobrze dysponowany Malarz, któremu Legioniści zawdzięczają trzy punkty. Pierwsza brama w tym meczu padła po kontrze Legii, w której wzięli udział głownie Moulin i Ofoe. Ten pierwszy zagrał piłkę do Ofoe, który sprytnie poradził sobie z Polackiem i podał piłkę na pustą bramkę do Moulina. Do przerwy było 0:1. Początek drugiej połowy bez dwóch zdań należał do zespołu gospodarzy. Zdołali oni wyrównać w 56 minucie po rzucie rożnym. Bramkę zdobył Woźniak. W odstępie kilkunastu minut Zagłębie strzeliło dwie bramki ze spalonego, gdyby nie dobre oko sędziego liniowego to Legia musiałaby gonić. Nomen omen piłkarze Jacka Magiery na prowadzenie wyszli również po rzucie rożnym, gdzie po zamieszaniu w polu karnym piłkę po raz drugi za sprawą Maćka Dąbrowskiego musiał wyciągać Polacek. Wynik spotkania na 1:3 ustalił strzałem ( z pozycji spalonego) młody piłkarz Legii – Szymański.

Skrót meczu


Pierwszy sobotni  mecz pod względem piłkarskim nie stał na najwyższym poziomie. Rozgrywany na niezbyt dużej szybkości był w stanie dostarczyć wielu emocji i kontrowersji. Dobrze grająca na wiosnę Cracovia, z  Piątkiem na czele mierzyła się z dobrze dysponowaną Arką. Nic więc dziwnego że trudno było jasno wskazać przed meczem faworyta. Z przebiegu całego spotkania obydwie ekipy  z piłką obchodziły się jak z jajkiem i grali mocno asekuracyjnie. Marcin Budziński w pierwszej połowie po raz kolejny pokazał kibicom przy ulicy Kałuży, że umie strzelać z dystansu i zdobył gola, który niesłusznie nie został uznany. Piłkarze Cracovii mogli mieć dużo żalu, tym bardziej że trzy minuty przed końcem pierwszej połowy debiutancką bramkę po powrocie do Gdyni zdobył Przemek Trytko, a piłkarze Cracovii  do szatni schodzili ze skulonymi głowami. Jak się potem okazało w głowach piłkarzy Pasów panuje swoisty kryzys natury mentalnej. Sami piłkarz że nie do końca wierzą w to że są w stanie awansować do górnej ósemki. Nastroje piłkarzy pasów poprawił nieco  Mihalik, który ukarał statycznych obrońców Arki po strzale głową. Spokojny mecz i zasłużony remis, żadna z drużyn nie postarała się zbyt mocno o zwycięstwo.

Skrót meczu


Drugi sobotni mecz również zakończył się remisem. Jednak w tym wypadku remisem bezbramkowym. Do malutkiej Niecieczy zawitali Chorzowianie, którzy początek piłkarskiej wiosny mogą wspominać bardzo dobrze, notując dwa zwycięstwa pod rząd kolejno z Legią (1:3) i ze Śląskiem (2:0). Na drugim biegunie znajdują się piłkarze Czesława Michniewicza, którzy jeszcze w 2017 roku nie wygrali, a mierzyli się oni kolejno z Lechem (3:0), Lechią (1:1) i Legią (1:1). Dwa punkty w tych trzech ciężkich meczach można rozpatrywać więc na plus. Tym bardziej zastanawiające było jak Słonie poradzą sobie z niżej notowanym rywalem. Jednak na przekór losu Chorzowianie złapali wiatr w żagle a Termalica miała przed sobą kolejny trudny mecz. To spotkanie było twarde,  pełno było w nim walki, był nawet karny  dla Termalici nie wykorzystany przez Kędziorę. Sytuacji było sporo, parad bramkarzy i ratowania piłki przez obrońców jeszcze więcej. Jeden z takich meczów, których wynik nie oddaje gry.

Skrót meczu 


Ostatni sobotni mecz przyniósł bramki i do tego trzy. Akcja przeniosła się na południe Polski do Gliwic, gdzie ostatnimi czasy dzieją się niezbyt dobre rzeczy, a Piast obecnie znajduje się w strefie spadkowej. Na ratunek wicemistrzowi przybył Dariusz Wdowczyk, który w pierwszym oficjalnym meczu Piasta musiał mierzyć się z ostatnią ekipą jaką trenował czyli Wisłą Kraków, Wisłą która obecnie jest w innej rzeczywistości niż wtedy gdy zostawiał ją Wdowczyk. Nic więc dziwnego że taki mecz pełen boiskowych podtekstów budził dodatkowe emocje. Z początku obydwie ekipy weszły w mecz raczej ostrożnie, jednak to Wisła w pierwszej połowie była stroną przeważającą i Brożek stanął przed wyśmienitą okazją po drugim kwadransie gry. Co ciekawe w trakcie przerwy jeden z zawodników Piasta przejęzyczył się w wywiadzie i powiedział “Oczywiście chodzi o to by nie strzelać goli”. Jak na razie plan taktyczny Wdowczyka realizowany w stu procentach! Druga połowa otworzyła nieco obronę, a co za tym idzie koncentracja u obrońców Piasta była na tyle mizerna, że w 69 minucie Ondrasek wyszedł z za pleców Koruna, który ewidentnie nie czuł oddechu napastnika na karku, a ten strzelił na 0:1. Gdyby nie szczęście Wisła mogłaby po podobnym braku koncentracji jeszcze jedną bramkę, tym razem dla Szmatuły pomogło szczęście. Gospodarzom udało się wyrównać po przyjemniej dla oka akcji  w której kolejno piłkę podawali: Papadopulos, Ziviec, a Badia kończył. Jak widać plan taktyczny trenera nie został zrealizowany. Gdy remis wisiał w powietrzu w ostatniej akcji Hugo Videmont posłał piłkę na głowę Brleka, a ten przywiózł do Krakowa trzy punkty.

Skrót meczu


Pierwszy niedzielny mecz okazał się być prawdziwą strzelnicą. Na stadionie przy ulicy Słonecznej zobaczyliśmy aż 5 bramek. Cztery zdobyli gospodarze w strojach pomarańczowo-żółtych (Jagiellonia), a jedną goście w strojach zielonych (Śląsk). O ile w przypadku meczu Ruchu z Termalicą rezultat nie oddawał do końca gry, tak i było w przypadku tego meczu. To Śląsk zaczął dobrze i agresywnie, a po kwadransie po golu Picha prowadził. Gdyby nie słupki i poprzeczki to goli było znacznie więcej. Wszystko zmieniło się po niespełna pół godziny gry, gdy gospodarze zaczęli wychodzić z coraz to szybszymi akcjami, a zawodnicy Śląsk wracali nieco wolniej. W 34  minucie piłkarze z Wrocławia zostawili kolegą po fachu z Białegostoku tyle miejsca, że ze spokojem zrobili oni akcje, a Frankowski dobijał piłkę do siatki Pawełka. 7 minut później po groźnym ataku Gordona Roman stracił piłkę, a ta padła pod nogi Góralskiego, który wycelował do Vassiljeva, a ten nie zwykł takich okazji marnować i Jagiellonia do szatni schodziła w budujących nastrojach. Najpiękniejsza bramka padła w 60 minucie gry, gdzie popisem technicznej gry przy rzucie rożnym popisała się Jagiellonia, grając ze Śląskiem w FIFE. Piłka podążała jak po sznurku, kolejno: Tomasik-Sheridin-Vassiljev-Tomasik, a wykańczał z najmniejszej odległości Góralski. Jak był bólu dla podopiecznych Jana Urbana było mało, to w 82 minucie wolnego strzelał Vassiljev (chwilę wcześniej czerwoną kartkę obejrzał Pawełek), pierwszą dobrą interwencje zaliczył Budziłek, ale dobitki Frankowskiego już nie. Tak oto wynik 4:1 przechodzi do historii, ale deklasacją na boisku bym tego nie nazwał.

Skrót meczu


O ile w pierwszym niedzielnym meczu mieliśmy wymianę ciosów, gdzie jeden bokser nie do końca wiedział jak się bronić o tyle w niedzielnym hicie była już prawdziwa męska walka na pięści. Było dużo agresji, brudnych zagrań, a piłkarze w pewnym momencie zaczęli grać jakby grali o mistrzostwo. Nic więc dziwnego, że Szymon Marciniak miał trudny mecz do sędziowania. Nie można mieć do niego większych pretensji. Oczywiście przy paru sytuacjach powinien zachować się zdecydowanie lepiej, jednak to zawodnicy grali po prostu chamsko i brutalnie, grali z niską kulturą gry. To był mecz kartek, walki i wielu niepotrzebnych napięć, które sprawiły że w tym meczu zobaczyliśmy aż trzy czerwone kartki i dziewięć żółtych. W całym tym zamieszaniu i oskarżaniu trenera nie zobaczyliśmy meczu godnego tych dwóch drużyn, czyli drużyn które przed niedzielą w 2017 roku jeszcze nie przegrały. Jak się okazało ostatnią drużyną w Ekstraklasie z takim zacnym przydomkiem został Lech, który wygrał z Lechią, wygrał na własne życzenie Lechii. W 60 minucie po fenomenalnym zagraniu ustawionego plecami do bramki Robaka, Majewski strzelił gola, jedynego w tym meczu. Jeśli już jesteśmy w kwestii Robaka, należy pochwalić go za ten mecz jak i Trałkę i Tetteha, którzy grali bardzo dobre zawody. Najlepszym zawodnikiem Lechii był ich bramkarz – Dusan Kuciak, co chyba najlepiej oddaje jak wyglądał ten mecz.

Skrót meczu


Ostatni mecz 24 serii spotkań w LOTTO Ekstraklasy nie porywał poziomem. Przynajmniej w pierwszej połowie gdzie działo się mało. Kibiców było mało, strzałów było mało, tylko chmur było troszkę więcej. W pierwszej połowie niespodziewanie to zespół Kafarskiego objął prowadzenie po golu Szymańskiego. Ten gol dał dla tego meczu dużo dobrego. Po wyjściu z szatni piłkarze Pogoni przystąpili do zmasowanego ataku i bardzo długo napierali na bramkę Kiełpina. Praktycznie cała druga połowa to dominacja Pogoni z pojedynczymi akcjami Nafciarzy. Skrzętnie zapięta obrona Wisły Płock pękła w 76 minucie gdzie po dośrodkowaniu Fojut zdobył ważną bramkę. Sam mecz był bardzo brutalny i zobaczyliśmy bardzo dużo żółtych kartek. Finalnie Pogoni nie udało się wygrać z Wisłą Płock, a z gry jak najbardziej na to zasłużyli.

Skrót meczu


Górnik Łęczna ostatnimi czasy gra niczym FC Barcelona – co trzy dni. O ile występuje całkowita zgodność jeśli chodzi o regularność, o tyle jeśli chodzi i styl i poziom gry możemy znaleźć trochę różnić. Mecz, który był swoistym deserem przed Ligą Mistrzów dość szybko się wyjaśnił, bo w piątej minucie, kiedy to mający dużo miejsca Starzyński przymierzył technicznie z za pola karnego. W meczu nie działo się zbyt wiele, a najwidoczniejszym piłkarzem w drużynie gospodarzy był Grzegorz Boni, który oddał trzy celne strzały na bramkę Polacka. W niektórych sytuacjach gra podopiecznych Franciszka Smudy mogła się podobać, jednak to było za mało by wywalczyć choć jeden punkt.

Skrót meczu


STATYSTKI I INNE

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.