Ciemność, widzę ciemność

Stara życiowa prawda mówi, że pesymista to też optymista, tylko realnie oceniający to co widzi. W takim razie ja osobiście, od 23 lipca 2018 roku jestem zatwardziałym pesymistą. Tego dnia właśnie prezes PZPN pan Zbigniew Boniek ogłosił, że nowym selekcjonerem reprezentacji Polski zostanie Jerzy Brzęczek. Trener bez doświadczenia i z jedynym “sukcesem” na koncie jakim było zajęcie 5-tego miejsca w tabeli LOTTO Ekstraklasy z prowadzoną przez siebie Wisłą Płock. Czy taki układ miał szansę wypalić, w momencie zderzenia się trenera Brzęczka z ego piłkarzami grającymi w najlepszych klubach Europy?

Brzęczek = Fornalik

Po zakomunikowaniu tego, że to właśnie trener Jerzy Brzęczek będzie odpowiadał za przygotowanie kadry do eliminacji Euro 2020 od razu skojarzyłem sobie to z nominacją trenera Waldemara Fornalika. Trener Fornalik w momencie wyboru na selekcjonera również odnosił “sukcesy” jedynie na swoim podwórku. I jak w przypadku Jerzego Brzęczka, który nie ma żadnego doświadczenia w pracy z piłkarzami z europejskiego topu miałem wtedy uzasadnione obawy. Zupełnie jak teraz.

Zastanawiało mnie czy metody szkoleniowe, które sprawdzały się w Ruchu Chorzów czy Wiśle Płock będą odpowiadały zawodnikom, którzy mają swoje “widzi mi się” i nie zawsze chcą słuchać szkoleniowca. Sam bardzo boleśnie przekonał się o tym trener Fornalik. Prowadzona przez niego kadra kompromitowała się w eliminacjach do Mundialu w Brazylii. Faktem jest to, że objął rozsypany zespół po erze Franciszka Smudy, ale w żaden sposób nie potrafił tego poukładać. Skończyło się tym, że w grupie wyprzedziliśmy tylko San Marino i Mołdawię.

Porównując obu szkoleniowców trzeba otwarcie napisać, że na korzyść obecnego selekcjonera przemawia fakt, że w przeciwieństwie do Waldemara Fornalika znaczył on dużo więcej dla reprezentacji Polski. Zagrał w kadrze 48 spotkań i zdobył 4 bramki. A co najważniejsze był kapitanem zespołu na Igrzyskach Olimpijskich w Barcelonie, gdzie nasza drużyna zdobyła srebrne medale. Ten fakt w jakimś stopniu powinien przemawiać na korzyść Jerzego Brzęczka. Jednak jak widzimy i jak słyszymy w niektórych wypowiedziach reprezentantów nie do końca jest porozumienie na linii trener – piłkarze. 

Do momentu objęcia sterów w kadrze, styczność z piłkarzami na tym poziomie trener Brzęczek miał tylko podczas rozmów ze swoim siostrzeńcem Jakubem Błaszczykowskim. To rodzinne spowinowacenie było już opisywane przez wszystkich i odmieniane przez wszystkie przypadki. Ja osobiście uważam, że mimo zapewnień o profesjonalizmie Kuby i o zaklinaniu się przez szkoleniowca, że nie będzie patrzył na więzy rodzinne, to niektóre powołania dla Błaszczykowskiego były na wyrost. Trener zapewniał, że Kuba może dać to coś w meczach kadry. Że zawsze na zgrupowaniach daję z siebie maksa. Ok, jestem w stanie się z tym zgodzić. Ale jest też druga strona medalu – czas. Upływającego czasu nie zatrzymamy. Mimo ogromnego szacunku dla Jakuba Błaszczykowskiego za to jak się angażuje na boisku i poza nim (ratując Wisłę Kraków) powiązanie z Jerzym Brzęczkiem będzie wyznacznikiem tego czy nadaję się on do reprezentacji czy jednak powinien już sobie odpuścić. 

Jedenastu piłkarzy, piękne koszulki, ale nie ma drużyny

Spłycanie gry naszego zespołu i obwinianie za wszystko relacji rodzinnych pomiędzy trenerem, a jednym z zawodników jest oczywiście nietrafionym. Wokół reprezentacji Polski jest mnóstwo dużo większych problemów, które selekcjoner wraz ze swoim sztabem powinien rozwiązać. Przynajmniej powinni spróbować znaleźć wyjście z marazmu, który coraz mocniej otacza kadrę. 

Chciałbym napisać cokolwiek o stylu gry naszego zespołu, ale nie mam ku temu żadnych podstaw. Wskazane jest wyszydzanie i narzekanie na to, jak wyglądają piłkarze na boisku w meczu ze słabszymi rywalami. O ile pierwszy mecz eliminacyjny pod wodzą Jerzego Brzęczka z Austrią był wielką niewiadomą, bo wcześniejsze gry w ramach Ligi Narodów były traktowane jako poligon doświadczalny dla trenera i wszyscy mówili, żeby nie wyciągać z tamtych meczów daleko idących wniosków. 

Szczęśliwa wygrana na stadionie w Wiedniu już powinna otworzyć oczy tym wszystkim, którzy żyją w swojej rzeczywistości i nie widzą lub nie chcą widzieć problemów reprezentacji. Bardzo słaba gra w meczu na swoim boisku z Łotwą, nadal nie wpłynęła na niektóre persony. Prezes PZPN-u w mediach społecznościowych i w wywiadach dla zaprzyjaźnionych dziennikarzy jak ognia stara się unikać ostrych słów. Jedyne co potrafi odpowiedzieć kibicom na zadane pytania, to podkreślanie tego, że nie liczy się styl tylko awans na turniej rangi mistrzowskiej.

Naprawdę? Panie prezesie co da nam awans na Mistrzostwa Europy po takich, a nie innych występach w eliminacjach do tego turnieju? Co nam da chwalenie się, że znów być może będziemy losowani z pierwszego koszyka? Co da odtrąbienie przez pana sukcesu po wywalczeniu awansu i przypisywanie sobie tego, że to pan jest “ojcem”, bo to przecież pana autorski pomysł z zatrudnieniem Jerzego Brzęczka? 

Nic. Żadne zaklinanie rzeczywistości nie pomoże. Zagramy na Euro i być może nawet wyjdziemy z grupy, bo po zmianach systemu rozgrywania turnieju wstydem byłoby nie wyjść z grupy, ale czy dla pana to jest sukces? Czy nie powinniśmy liczyć na więcej? Sam pan to kiedyś powiedział, że teraz mamy najlepszą generację piłkarzy od lat. 

Ale to, że zawodnicy jako jednostki są mniej lub bardziej wybitni na swoich pozycjach nie sprawi, że nagle będziemy mieli samogrającą drużynę, która trenera potrzebuję tylko do wspólnego zdjęcia. Na ławce trenerskiej potrzeba kogoś z odpowiednią charyzmą, pomysłem i doświadczeniem w pracy w trudnych warunkach. Z całym szacunkiem, ale kimś takim nie jest dla mnie trener Jerzy Brzęczek. Ktoś mi zarzuci, że Adam Nawałka też nie miał przecież doświadczenia w roli trenera piłkarzy na takim poziomie. Ale on jednak potrafił dotrzeć do Lewandowskiego, Glika, Krychowiaka czy kogokolwiek innego. A obecny selekcjoner mam wrażenie, że dociera tylko do Jakuba Błaszczykowskiego i swoich byłych podopiecznych z Płocka – Arkadiusza Recy i Damiana Szymańskiego. Reprezentacja to nie Płock, każdy odpowiedzialny za przyszłość polskiej piłki musi to zrozumieć. 

Dziura w środku, zagubieni skrzydłowi

Od bardzo dawna czytam wiele pochwalnych słów na temat gry Piotra Zielińskiego. Wychwalają jego grę zwłaszcza komentatorzy włoskiej Seria A, którzy z racji tego, że są ekspertami mogą sobie pozwolić na więcej. Często piszą o tym jak to Zieliński zagrywa z pierwszej piłki, wyciągają zagrania z przekładaniem piłki piętą, które niby to przyśpieszają grę zespołu Napoli. 

I co z tego? Gdzie te wszystkie zagrania są w czasie meczów reprezentacyjnych? Gdzie jest Piotr Zieliński w meczach kadry? W barwach zespołu z Neapolu w zeszłym sezonie zaliczył łącznie tylko dwie asysty. Ale nie przeszkadza to pisać i porównywać Piotra do Luki Modricia. Bądźmy szczerzy porównanie naszego piłkarza do zawodnika, który zdobył Złotą Piłkę jest bardzo daleko idące. Koronnym argumentem “obrońców” talentu piłkarza z Ząbkowic Śląskich jest to, że Luka Modrić też nie strzela wielu goli i nie widać go na boisku. Porównanie kompletnie bez sensu i nie na miejscu. Wystarczy uwzględnić wpływ chorwackiego pomocnika na grę Realu Madryt w latach 2016-1018, w których to Królewscy zdobywali seryjnie trofeum za Ligę Mistrzów. Piotr Zieliński mimo tego, że jest najlepiej wyszkolonym technicznie zawodnikiem w kadrze, niestety nigdy nie wejdzie na taki sam poziom.

W meczach reprezentacji Polski w zestawieniu z Mateuszem Klichem i Grzegorzem Krychowiakiem gra naszego zespołu wygląda tak, że jedynym sposobem żeby tego nie oglądać jest wydłubanie sobie oczu. Piłkarze środka pola się nie uzupełniają gdy tego potrzeba i dublują swoje pozycję wtedy, gdy jest to w ogóle niepotrzebne. Wygląda to katastrofalnie. Najczęstszym rozwiązaniem w momencie zdobycia lub posiadania piłki, jest zagranie długiego podania do skrzydłowych od stoperów lub bocznych obrońców. Bez wykorzystania środkowych pomocników. Bo w sumie po co grać piłkę do rozgrywających, skoro oni zrobią to samo co mogą zrobić obrońcy. 

Po piłkę często wraca się Robert Lewandowski. Jest to oznaką frustracji. Robert nie dostaję piłek od pomocników. Nie ma dośrodkowania z bocznych sektorów boiska. Biega między obrońcami drużyny rywala i traci siły próbując dogonić kolejną piłkę wybitą z własnej połowy. Do skrzydłowych naszej kadry też jest sporo zastrzeżeń. Ich próby wrzutek zazwyczaj kończą się na pierwszym rywalu, który po prostu stojąc blokuje zagrania naszych bocznych pomocników. Jeśli już jednak uda się ominąć pierwszą przeszkodę, to piłka w 9 na 10 przypadków przelatuje nad polem karnym, poza zasięgiem naszych napastników. I jest to kolejny bardzo duży zarzut w kierunku szkoleniowca Jerzego Brzęczka. Za nic w świecie nie potrafi on wykorzystać potencjału jaki nasza kadra ma w pierwszej linii. Uparcie stawia na jednego napastnika, który i tak nie może być skupiony na swoich zadaniach, bo musi się cofać po piłkę. Inaczej jej w ogóle nie dotknie. 

Są trzy punkty? Są! Po co mącić..

Od pierwszego meczu eliminacyjnego narzekanie na styl gry naszego zespołu jest jak najbardziej słuszne. Oczy bolą od oglądania, uszy bolą od słuchania tłumaczeń. Że nie styl jest ważny, tylko punkty, które w ostatecznym rozrachunku mają nam dać awans na Euro. 

Każdy kto próbuję skrytykować Jerzego Brzęczka jest “pacyfikowany” przez dziennikarzy zaprzyjaźnionych z PZPN-em i samym prezesem Zbigniewem Bońkiem. Uparcie jak mantrę powtarzają oni to, że nie tracimy goli i mamy komplet punktów. Czego my kibice chcemy więcej? 

My kibice nie tyle chcemy, co musimy i wymagamy od naszych zawodników gry, która jest miła dla oka. Wymagamy tego, żeby nasza kadra dominowała nad rywalami (zwłaszcza słabszymi), a nie wybijała piłki na oślep i broniła się nerwowo w ostatnich minutach meczu. Czy to jest tak dużo? Moim zdaniem nie. A jedyne co widzimy, to bałagan na boisku i coraz bardziej napiętą sytuację między trenerem i zawodnikami. O czym zresztą oni sami powoli podkreślają w pomeczowych wypowiedziach.

Udostępnij
Leszek Urban

Ta strona używa plików cookies.